W pędzącym do przodu świecie potrzebne są elementy niezmienne. Przez lata takim właśnie punktem był płot otaczający plac budowy czwartej linii metra przed budapeszteńskim dworcem Keleti. Gdy więc tym razem wychodząc z dworca płotu nie zastałem mój świat został pozbawiony pewnej stabilizacji.
Można jednak zaryzykować tezę, że mieszkańcy stolicy Węgier podchodzą do sprawy nieco inaczej. Prace przy budowie (metra, nie płotu) rozpoczęły się w 2006 roku i miały zostać zakończone po trzech latach. Ostatecznie jednak dopiero kolejnych pięć lat, wiele zarzutów korupcyjnych i kłótni z siedemnastoma podwykonawcami później linia została uruchomiona. O godzinie 9.00 w dniu 28 marca 2014 roku na stacji Kelenföld miała miejsce ceremonia otwarcia, a po niej pierwszym pociągiem przejechał premier Viktor Orbán. Trzy godziny później z nowej, czwartej już linii metra mogli skorzystać wszyscy pasażerowie, dla których przez pierwsze dni przejazdy były bezpłatne.
Dla nowej linii zakupione zostały pociągi Metropolis produkcji Alstomu. Piętnaście czteroczłonowych zespołów kursuje właśnie na linii M4, nowe składy pojawiają się także na trasie M2. Jest tu nawet polski akcent, tabor był bowiem produkowany w zakładach Alstomu w Chorzowie. Na czwartej linii ruch odbywa się automatycznie, jednak jeszcze przez kilka tygodni (łącznie okres próbny trwa rok) w kabinie przebywają maszyniści, którzy nadzorują, czy wszystko funkcjonuje prawidłowo. Wkrótce jednak kabina zostanie rozebrana.
Pomysł budowy czwartej linii metra pojawił się w Budapeszcie już w latach siedemdziesiątych, jego realizacja była jednak odwlekana. Problemów było sporo, niektóre z polskiej perspektywy dość egzotyczne, tak jak możliwy wpływ drążenia tuneli na podziemne źródła wód leczniczych. W końcu jednak cel został osiągnięty i czterysta tysięcy osób dziennie (takiej liczby pasażerów spodziewano się przed otwarciem, nie znalazłem na razie danych o rzeczywistej frekwencji) może szybko przemieścić się pod Dunajem.
Architektura i kolorystyka stacji nowej linii nie wprawiła mnie w zachwyt. Niektóre stacje są ciekawsze, większość jednak cechuje szary styl betonowo-garażowy. Ciekawe są elementy łuków oraz kopuły przy schodach ruchomych. Zwiedzanie najlepiej zacząć przy dworcu Keleti, gdzie zdają się prowadzić wszystkie drogi na lewym brzegu Dunaju.
Następna stacja to plac Jana Pawła II, po węgiersku brzmi to II. János Pál pápa tér. Na stacji Rákóczi tér można przesiąść się do tramwajów kursujących Wielkim Bulwarem, a minutę później pociąg dojeżdża już do Kálvin tér, gdzie przy Małym Bulwarze znajduje się Muzeum Narodowe. Potem jest Fővám tér (przesiadka na dwójkę), a kolejna stacja, Szent Gellért tér leży już po drugiej stronie Dunaju. Warto tu wysiąść, by wspiąć się na Górę Gellerta i obejrzeć panoramę miasta z Cytadeli, ciekawa jest jednak także sama stacja, ozdobiona mozaikami autorstwa Tamása Komoróczkyego.
Położona pod ważnym węzłem tramwajowym stacja Móricz Zsigmond körtér wyróżnia się kolorystyką, ściany zdobią tu barwne płyty. Zaledwie sześćset metrów dalej leży stacja Újbuda–központ, czyli Újbuda Centrum. To również ważny węzeł przesiadkowy, a także środek gęsto zabudowanej dzielnicy, w pobliżu stacji zlokalizowane jest również centrum handlowe. Przez szklane kopuły nad wejściami do kolejnej, przedostatniej już, stacji Bikás park dociera światło słoneczne.
Metro kończy bieg na stacji przy dworcu kolejowym Kelenföld. Zatrzymują się tu m.in. pociągi jadące w kierunku Balatonu, sam skromny dworzec, choć architektonicznie ciekawy, jest jednak bardzo zapuszczony.
Charakterystyczną cechą budapeszteńskiego metra jest brak bramek prowadzących na perony, występujących w wielu miastach świata, lub też – może lepiej napisać – obecność żywych bramek. W doskonałym „Czardaszu z mangalicą” (polecam!) Krzysztof Varga pisze: „…kontrolerzy w budapeszteńskim metrze są smutniejsi, bardziej wsobni, zblazowani i nie schodzą nawet na perony, tylko sprawdzają bilety przy schodach ruchomych; stojąc po dwóch, dwoje, nawet czterech lub czworo, niedbale spoglądają na bilety okresowe, nie przypatrując się nawet szczególnie ich dacie ważności. Jest to zresztą dziwny pomysł na ukryte bezrobocie, na stacjach metra nie ma bramek, a jedynie kasowniki, ponieważ postawienie bramek wyeliminowałoby ich z rynku pracy, obecność kontrolerów stałaby się zbędna, a czy ktoś umie wyobrazić sobie Budapeszt bez tych smętnych, zmęczonych grupek kanarów w granatowych mundurkach i z czerwonymi czy niebieskimi opaskami, stojących dzień w dzień przy schodach ruchomych wiodących na perony metra?”*
Ja z pewnością nie potrafię, ale być może będzie trzeba, o bramkach w metrze w Budapeszcie mówi się bowiem coraz częściej. Chwilowo jednak wciąż są kontrolerzy, którzy sprawiają wrażenie, że można im pokazać rachunek za gulasz i beztrosko zjechać na peron.
* Krzysztof Varga, „Czardasz z mangalicą”, wyd. Czarne, Wołowiec 2014, s. 30.