Geoblog.pl    vlak    Podróże    Dwa tygodnie z czeską koleją    Motorakiem do krwawej księżnej
Zwiń mapę
2014
21
lip

Motorakiem do krwawej księżnej

 
Słowacja
Słowacja, Čachtice
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 522 km
 
Budzik dzwoni punktualnie o 3.00. Stanowczo i nie przebierając w słowach informuję go, co myślę o takim postępowaniu, po czym równie stanowczo rozpoczynam dzień. Po tym pierwszym sukcesie przychodzi czas na drugi – opuszczenie ubytovni mniej więcej w jednym kawałku. Nie jest to proste, ponieważ wokół wyjścia panuje całkowite zaciemnienie. Recepcjonistka w zupełnych ciemnościach odbiera ode mnie klucz, ale nie uznaje za wskazane zapalić światła. W końcu jednak wychodzę na morawską noc – księżyc w ostatniej kwadrze, gwiazdy i ponad dwadzieścia stopni na dobry początek dnia.

Autobus linii N91 w rekordowym tempie dowozi mnie na dworzec. Pewne rzeczy w wielu miejscach Europy są do siebie podobne i jedną z nich jest prędkość autobusów nocnych. Sieć komunikacji nocnej w Brnie składa się z jedenastu linii autobusowych, spotykających się przed dworcem głównym na czterech przystankach, w porze dziennej zajmowanych przez tramwaje. Autobusy kursują zasadniczo co godzinę w noce poprzedzające dzień roboczy i co pół godziny przed dniem wolnym.

Po obejrzeniu zlotu autobusów wchodzę do budynku dworca. Po poczekalni snują się podróżni oczekujący na opóźniony półtorej godziny Euro Night „Metropol” z Berlina do Budapesztu i Wiednia. Mój pociąg jest już podstawiony, więc zajmuję w nim miejsce. Chwilę później przyjeżdża „Metropol”. Na wysokości mojego okna zatrzymuje się wagon z miejscami do siedzenia do Wiednia. Jak zawsze o tej porze roku zajęte są wszystkie miejsca. Pasażerowie w różnym wieku i w każdym kolorze skóry. Ciekawe, jak długo ten pociąg będzie się opierał ogólnoeuropejskiej histerii likwidacyjnej pociągów nocnych? Może przetrwa jako jeden z ostatnich? Te rozmyślania przerywa odjazd. Jest jeszcze szaro, gdy mijam brneńskie przedmieścia. Chwilę przed piątą pociąg zatrzymuje się na stacji Slavkov u Brna, czyli słynnym Austerlitz. Tu w grudniu 1805 roku wojska napoleońskie pokonały siły III koalicji antyfrancuskiej.

Robi się zupełnie widno, a pociąg zapełnia się pasażerami jadącymi rano do pracy. Pięciominutowa przesiadka w Veselí nad Moravou okazuje się wystarczająca, żeby zdobyć śniadanie. Bułka z wędliną i serem jest niestety wzbogacona ogromną porcją soli – tak wewnątrz jak i na zewnątrz. Dalszą trasę do słowackiej granicy spędzam więc na wydłubywaniu grudek soli spomiędzy zębów.

Stacja Vrbovce leży już po słowackiej stronie granicy. Na przesiadkę rozkład jazdy przewiduje jedną minutę. Pasażerowie (w liczbie pięciu) wysiadają z Regionovy, przechodzą na sąsiedni tor i wsiadają do motoraka z doczepką, a konduktorka podaje sygnał odjazdu. Okazuje się, że we Vrbovcach jest czynna kasa biletowa. Żebym nie musiał dopłacać za wydanie biletu w pociągu, konduktorka wystawia bilet od następnego przystanku – Vrbovce zastávka. Początkowo widoki za oknem nie imponują. Chociaż ta linia również przecina Białe Karpaty, jest mniej malownicza od położonej nieco na północ trasy przez Vlárský průsmyk, gdzie poprowadzona wąską doliną Vláry linia kolejowa otoczona jest przez górskie pasma. Linia, którą jadę też robi się jednak coraz ładniejsza. Od przystanku Hrachovište widać już zamek w Čachticach.

Stacja Čachtice jest położona na końcu wsi. Cofam się więc w stronę rynku, mijając wiadukt nad linią kolejową, cmentarz i kościół. Na rynku stoi oryginalna, drewniana rzeźba Elżbiety Batory. Obok niej zaczyna się droga prowadząca do zamku. Przez większość czasu idzie się po asfalcie, przy dość niewielkim pochyleniu, więc nawet w upalny dzień spacer jest przyjemny. Wejście do dalszej części zamku blokują drewniane drzwi z okienkiem, które otwiera się natychmiast, gdy podchodzę przeczytać wywieszoną tam tablicę.
– Wstęp od dziesiątej! – oznajmia głowa, która pojawia się w niewielkim okienku. Kończy wypowiedź i na coś czeka, więc podejmuję dialog.
– Nie można wejść wcześniej? – Pytam.
– Wstęp od dziesiątej! – powtarza głowa i okienko zatrzaskuje się.

Trudno. O dziesiątej będę już daleko, ale i z miejsc ogólnodostępnych można zrobić zdjęcia i zobaczyć to, co najważniejsze.

Najsłynniejsza właścicielka zamku, Elżbieta Batory, uważana jest za jedną z najbardziej okrutnych postaci w historii tej części świata. Krwawą wiedźmę mającą na sumieniu nawet sześćset ofiar. Czy rzeczywiście tak było nie jest jednak jasne. Mogła być tylko ofiarą konfliktu między Batorymi a Habsburgami. Gdy okazuje się, że główny oskarżyciel zyskiwał dużą część jej majątku, sprawa staje się coraz mniej jednoznaczna.

Wiele wskazuje na to, że czarna legenda hrabiny ma niewiele wspólnego z prawdą. Z pewnością Elżbieta była okrutna, ale to, co najciekawsze, mogło zostać zmyślone od początku do końca. Nie jest jednak aż tak ważne, czy opowieść jest prawdziwa czy nie. Ważniejsze, czy jest dobra, czy zła. Wyczyny Elżbiety Batory na zamku w Czachticach składają się na jedną z bardziej niezwykłych opowieści, która powinna rozpocząć się... w wannie. Nie w zwykłej wannie z wodą i mydlinami. W wannie wypełnionej świeżą, soczystą krwią. Widzimy w niej kobietę, już nie tak młodą, ale wciąż bardzo atrakcyjną. Już jako nastolatka była dziewczyną wyjątkową. Wysoka i zgrabna, o pięknej cerze hrabina nie chciała utracić urody. Jak tego uniknąć miała jej podpowiedzieć służąca, niejaka Anna Darvulia.

Wannę zgodną z moimi wyobrażeniami można zobaczyć w Muzeum Batorego w węgierskim Nyírbátor. Opisuje ją Krzysztof Varga w doskonałej książce „Czardasz z Mangalicą”. We wschodniowęgierskim muzeum oprócz woskowej Elżbiety i wanny są też późniejsze sceny: „W centrum komnaty odbywa się sąd, Elżbieta w szkarłatnej sukni i takimże wielkim kapeluszu z czarnym welonem stoi przed prokuratorami, ręce ma złożone na podołku, na jej sztucznej twarzy tli się smutek i godność”. Varga nie ogranicza się do opisu muzeum, ale koncentruje się na micie narosłym wokół siostrzenicy Stefana Batorego. Wynotowuje książki i filmy, które przetwarzają, często w kuriozalny sposób, wątek morderczyni z Czachtic. Gdy już po powrocie do Polski czytam „Czardasz...” żałuję, że nie zobaczyłem wnętrza czachtickiego zamku. Jak tam rozprawiono się z mitem?

Fakty są jednak takie, że gdy w 1604 roku umiera mąż hrabiny, nazywany rzeźnikiem Turków Ferenc Nadasdy, Elżbieta (jak ironizuje Varga „piękna, ale samotna, regularnie porzucana przez męża (…), którego bardziej kręcą bitwy z Turkami niż ciepło jej ciała”) ma już 44 lata. Wtedy właśnie przenosi się z Sarvar do Czachtic. Jednak już wcześniej zdążyła zasłynąć okrucieństwem. W wymyślnych torturach miał jej pomagać mąż oraz dwie przyjaciółki: wspomniana Darvulia oraz Dorota Szentes. Hrabina stosowała szerokie spectrum kar wobec swojej służby:
– wystawienie nagiej i nasmarowanej miodem służącej na zewnątrz zamku, gdzie atakowały ją owady, jako kara za wyjadanie słodyczy;
– zaszywanie igłą ust;
– kąpiele w lodowatej wodzie;
– rzut żelazkiem do celu, którym była twarz służącej;
– wysyłanie nago do lasu w celu zbierania chrustu (znów nago!);
– rozszarpywanie zębami piersi;
– oszpecanie twarzy lub ciał nożem;
– chłosty do nieprzytomności.

Pewnego dnia Elżbieta poleciła jednej ze służących, by ta ją uczesała. Efekt tak zirytował hrabinę, że pobiła dziewczynę do krwi, która tryskając obficie spadła też na twarz sprawczyni. I... wygładziła zmarszczki, które tak martwiły Elżbietę. Tak w każdym razie uznała hrabina patrząc w lustro. Od Darvulii usłyszała wtedy, że wraz z krwią ofiary można uzyskać jej cechy – czyli młodość i urodę. Skoro kilka kropli może przynieść taki efekt, cóż zdziała kąpiel w pełnej wannie krwi?!

Od tego momentu zaczęły się tajemnicze zniknięcia. Do zamku potężnej i szanowanej księżnej zawsze przybywało wiele młodych dziewcząt – wieśniaczki na służbę, szlachcianki na wychowanie. Im były piękniejsze, im większy zachwyt wywoływała ich uroda – tym gorzej dla nich. Scena morderstwa mogłaby wyglądać jak w dawnych filmach. Najbardziej zaufani Elżbiety – okrutny karzeł i cztery służki szybko zabijali wytypowaną na ofiarę dziewczynę zwabiając ją wcześniej do piwnicy, a potem prędko zanosili do łaźni. Czas miał duże znaczenie – ofiara musiała się wykrwawić, a Elżbieta natrzeć się świeżą krwią lub wykąpać w niej.

Szybko zauważano, że do zamku wchodzi wiele młodych dziewcząt, a bardzo niewiele wychodzi. Gdy pojawiały się pytania, mówiono o chorobach, wypadkach na polowaniach lub po prostu ucieczce ofiar. Wieśniacy przestali przysyłać swoje córki na służbę. Można sobie wyobrazić, z jakim przerażeniem odmawiali oraz ukrywali nastoletnie dziewczęta, gdy tylko wysłannicy hrabiny pojawiali się we wsi. W końcu sprawy nie można było ukryć. Prowadzący dochodzenie sędzia Thurzo, gdy wraz ze swym oddziałem wkroczył do zamku w 1610 roku, miał znaleźć szczątki należące do setek (!) osób.

Czy wykształcona, należąca do możnego rodu kobieta, biegle mówiąca po węgiersku, niemiecku i łacinie, mogła uwierzyć, że przelewając niewinną krew uniknie starości?

O tym, że w śledztwie nie o sprawiedliwość chodziło, może też świadczyć tempo, z jakim skazano hrabinę. Sędzia Thurzo wtargnął do jej zamku i rzekomo odnalazł dowody strasznych zbrodni 28 grudnia 1610 roku, a wyrok zapadł już półtora tygodnia później – 7 stycznia 1611. Dorotę Szentes i Annę Darvulię spalono na stosie, karła ścięto. Elżbieta (jako hrabina) została skazana na dożywotnie uwięzienie w jednej z zamkowych komnat, gdzie trzy lata później zmarła. Może z braku świeżej krwi?
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (18)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 8% świata (16 państw)
Zasoby: 178 wpisów178 592 komentarze592 4484 zdjęcia4484 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
24.03.2015 - 18.11.2017
 
 
03.10.2015 - 03.10.2015