W Czernej spędzamy tylko nieco ponad 20 minut, gdy wagony sypialne przełączane są do pociągu osobowego jadącego do ukraińskiego Czopu. W składzie jest też wagon z miejscami siedzącymi, w którym zajmujemy miejsca. Do wyboru jest ich sporo, bo wagon dzielimy tylko z dwoma innymi podróżnymi. Trasa liczy dziesięć kilometrów, pociąg planowo pokonuje ją w godzinę i pięćdziesiąt pięć minut, co wynika jednak ze zmiany czasu. W rzeczywistości przejazd wraz z postojem na granicy powinien trwać niespełna godzinę, trwa niemal półtorej.
Niewielki peron położony tuż przed granicą służy tylko pogranicznikom i celnikom. Nami nie interesują się zbytnio, oglądają tylko paszporty i przenoszą się do wagonów sypialnych, którymi jadą głównie Ukraińcy wracający na święta z pracy w Czechach i na Słowacji. Wbijanie pieczątek kilkudziesięciu osobom przeciąga się, a oddelegowany do pilnowania pociągu funkcjonariusz stojący na peronie nudzi się straszliwie. Najpierw stara się stać dzielnie i budzić grozę, potem zaczyna nieśmiało spacerować, zastanawiam się, w którym momencie zdecyduje się na zabijanie czasu robieniem przysiadów.
W końcu jednak jego kolega i koleżanka wracają z opieczętowanymi paszportami, a pociąg powoli przekracza granicę, by jeszcze na kilkanaście minut stanąć po stronie ukraińskiej. Tu jednak nie ma odprawy, skład powoli rusza i wtacza się na tor przy peronie stacji Czop, gdzie w ogromnym budynku dworca otrzymujemy pieczątki i wreszcie możemy zacząć poznawanie zakarpackiej części Ukrainy. A właściwie moglibyśmy, bo najpierw konieczne jest jeszcze przekonanie kilku dość natarczywych panów, że nie mamy potrzeby wymieniania pieniędzy ani nie chcemy nigdzie jechać marszrutką. Zrezygnowani naganiacze w końcu jednak rezygnują, wyraźnie zdziwieni, że ich propozycje nie spotkały się z zainteresowaniem.
Czop, podobnie jak położony przy polskiej granicy Brześć nad Bugiem, był jedną z kolejowych bram Związku Radzieckiego. Tu wjeżdżało się na teren imperium od strony Węgier i Czechosłowacji. Dziś przez Czop na terytorium Ukrainy wjeżdżają pociągi prowadzące wagony bezpośrednie z Pragi i Bratysławy do Kijowa, a od strony węgierskiej stacji Záhony wagony z Budapesztu. Część torów na stacji ma rozstaw normalny, w przypadku innych zbudowano splot. Na stacji znajduje się punkt przestawczy, gdzie wymieniane są wózki.
Ideologiczne malowidła wewnątrz hali dworcowej w Czopie nie pozwalały przyjezdnym na wątpliwości, w jakim świecie się znaleźli. Ogromna hala, w której snują się pojedyncze osoby, i dziś przytłacza. Turyści fotografują się pod wielkimi malowidłami, na zdjęciach widać, jak mała jest jednostka przy ogromnym obrazie. Taki przekaz jest niewątpliwie zgodny z wizją autorów, którzy przedstawili nie tylko gigantycznych rewolucjonistów, ale też ludzi pracy – murarzy, kowali i innych troszczących się o pokój. Hasło „Miru” widnieje nad głową klaszczącej damy w sandałach, wokół której krążą białe gołębie.
Będący tego dnia naszym celem Użhorod oddalony jest stąd jedynie o 22 kilometry. Gdybyśmy stali na granicy nieco krócej, zdążylibyśmy na pociąg podmiejski, czyli elektriczkę. Ponieważ jednak się to nie udało, do wyboru pozostaje jeżdżąca co kilkanaście minut marszrutka albo pociąg dalekobieżny. Wybieramy to drugie rozwiązanie, najbliższe połączenie zapewnia jadący aż z Odessy pociąg nr 108. Bilety na takie pociągi są imienne, liczę, że zobaczę swoje nazwisko zapisane cyrylicą, niestety kasjerka przepisuje je z paszportu alfabetem łacińskim.
Pociąg ma już za sobą 1012 kilometrów i 18 godzin jazdy, do Czopu dociera jednak tylko z kilkuminutowym spóźnieniem. Tu następuje zmiana kierunku jazdy oraz lokomotywy, elektrowozownia w Czopie podstawia dwuczłonową WŁ11, wyprodukowaną przez Tbiliski Elektrowozostroitielnyj Zawod (lub jak kto woli სს ელმავალმშენებელი). Pojazdy te, dedykowane zasadniczo do ruchu towarowego, wytwarzane są od 1975 roku, łącznie powstało ich 1346 sztuk.
Podróż wagonem płackartnym czyli bezprzedziałową kuszetką trwa zawrotne 29 minut, z czego kilka to oczekiwanie na mijance na stacji Strumkiwka. Miejscowości o tej nazwie w okolicy nie ma, ale nazwa stacji już w przeszłości nie potrafiła się dopasować do nazwy wsi. Dawniej była to wieś Siurte, która stała się Strumkiwką w 1948 roku, lecz sowiecka kolej zmianę zauważyła dopiero 26 lat później. W 1995 roku Strumkiwka znów stała się Siurte, ale stacja zachowała poprzednią nazwę. Niedawno, po Majdanie, Ukraina wprowadziła kolejne zmiany nazw setek miejscowości, jedną z najgłośniejszych było przekształcenie Dniepropietrowska w Dnipro. Także te zmiany nie znalazły jak dotąd odzwierciedlenia w korekcie nazw stacji.
Użhorod, do którego docieramy krótko przed zmrokiem, ostatnio szczęśliwie nazwy nie zmieniał, choć wcześniej i owszem…