Polskie warunki klimatyczne nieszczególnie sprzyjają uprawie winorośli. Rozwinęła się ona, choć w ograniczonym zakresie, głównie w województwie lubuskim, a za stolicę polskiego winiarstwa uchodzi Zielona Góra. Mało kto wie, że wszystko zaczęło się bardzo dawno temu, gdy po zamordowaniu Bachusa przez tytanów Atena zrosiła jego krwią wiele regionów Europy, głównie wokół Morza Śródziemnego, ale też nad Mozelą czy Renem, a kilka kropli spadło również na Ziemię Lubuską. Wszędzie, gdzie padła choć kropla krwi niesłynącego z trzeźwości boga, zaczęła wyrastać winorośl.
Pierwsza winnica miała zostać założona przez zmierzających do Siedmiogrodu osadników flamandzkich już około 1150 roku. Historyczne wzmianki na ten temat są nieco późniejsze i pochodzą z 1314 roku. Uprawy winorośli zajmowały ogromne tereny i dominowały w okolicznym krajobrazie, były zapamiętywane i opisywane przez odwiedzających ten rejon gości. Niespełna dwa wieki później nastały złote czasy – pod koniec XV wieku zimy były lekkie, a książę Henryk IX zielonogórskiemu winiarstwu szczególnie sprzyjał. W następnych latach winiarzom i winogrodnikom wiodło się różnie, w wieku XVII mieszkańcy miasta mieli inne zajęcia – okres 1652-1659 to słynne procesy czarownic. Wiek XVIII znów był bardzo korzystny, a w okolicach miasta znajdowało się wtedy aż 2200 winnic. Nieco później, w celu wsparcia osłabionego przemysłu winiarskiego w 1826 roku powstał Związek Uszlachetniania Win i Drzew Owocowych. Wsparcie okazało się skuteczne, bo już w tym samym roku w Zielonej Górze rozpoczęto produkcję pierwszego szampana w Niemczech. Powstawał on w wytwórni Grempler & Co. A.-G. Älteste Deutsche Sektkellerei, której produkty nagradzane były później na światowych wystawach, m.in. w Wiedniu i Paryżu.
Wytwórnia miała trzech właścicieli – winiarza Augusta Gremplera, producenta papy Karla Samuela Häuslera oraz fabrykanta Friedricha Gottloba Förstera. Recepturę produkcji szampana na bazie wina jabłkowego (winogrona wykorzystywano dopiero później!) opracował pochodzący z Jeleniej Góry Häusler już w 1824 roku, niedługo później założono spółkę, której początki nie były łatwe. Cóż można zrobić, by niemieckie wino z Zielonej Góry sprzedawało się lepiej? Przekształcić je w… francuskie. Produktom nadano francuskie nazwy, m.in. Epernay i Versenay, zatrudniono francuskich kiperów, Francuz Jose Jourdan nadzorował też produkcję. Nie zaszkodzi wspomnieć, że ziemia lubuska spodobała mu się tak bardzo, że wybudował tu willę, w której mieszkał później z żoną i szóstką dzieci.
Wytwórnia Grempler & Co pod koniec lat trzydziestych XX wieku produkowała 800 tysięcy butelek szampana rocznie. Gdy po II wojnie światowej Zieloną Górę włączono do Polski zakład został upaństwowiony, funkcjonował jednak dalej pod nazwą Wytwórnia Win Musujących, w kolejnych latach przekształcona w Państwową Lubuską Wytwórnię Win, produkującą trunki aż do 1999 roku i eksportującą je nawet na Wyspy Dziewicze! Po zamknięciu zakładu 17 lat temu w mieście wino nie jest już produkowane na skalę przemysłową.
W złotych czasach wina produkowana tak dużo, że nie było ono sprzedawane na litry lub kielichy lecz na… godziny! W opłaconym czasie klient gospody mógł pić, ile dusza zapragnie. Miało to na tyle poważne konsekwencje, że w 1644 roku rada miejska musiała wydać zarządzenie, zgodnie z którym wesele nie mogło trwać dłużej niż dwa dni. Całkowicie zakazano organizacji wieczorów kawalerskich, bo były one tak huczne, że nieprzytomnego pana młodego trzeba było potem przynosić na ślub.
Nie wszystkie opowieści zawierają zachwyt nad zielonogórskim winem. Ze względu na niezbyt korzystny dla winorośli klimat oraz występujący w niektórych latach niedobór słonecznych dni bywało ono szczególnie cierpkie, co wywoływało żarty, iż jest przeznaczone do dziczyzny. Albo do wykonywania wyroków na skazańcach, ponoć w mieście nie był potrzebny kat, gdyż więźniowi dawano dzban wina i zostawiano na noc – rano miał już przeżarty żołądek. Również król Fryderyk II zielonogórskim winem zachwycony nie był, zapytany o swoją ocenę odpowiedział niezbyt dyplomatycznie:
Tak, z pewnością może jest ono dobre, ale tylko dla tych, którzy nie muszą go pić, poza tym lepiej wygląda niż smakuje.Wśród innych znanych osób odwiedzających miasto i degustujących wino byli m.in. późniejszy prezydent Stanów Zjednoczonych John Quincy Adams, a wiele lat później Fryderyk Engels. Najpopularniejszą restauracją był Zamek Winny, czyli Weinschloss. Być może właśnie tam zdarzyła się niezwykła przygoda. Pewien mieszkaniec miasta pragnął wina, ale nie mógł znaleźć nikogo do towarzystwa, a sam pić nie chciał, wykrzyknął więc zirytowany, że napije się nawet z diabłem. Ten pojawił się natychmiast, stawka była jednak wysoka: jeśli diabeł pokona dzielnego mieszczanina w piciu, zabierze na zawsze jego duszę. Zielonogórzanin był jednak górą, podczas gdy piekielny gość długo dochodził do siebie.
Tradycje winiarskie, z których miasto było i wciąż jest dumne, miały też przełożenie na lokalne imprezy. Pierwsze obchody święta winobrania w 11-tysięcznej wówczas Zielonej Górze miały miejsce w 1846 roku. Od 1852 roku rada miejska oficjalnie wyznaczała dzień winobrania i sprawowała patronat nad uroczystościami. Oficjalne świętowanie nie mogło się obyć bez korowodu, jeden z największych miał miejsce w 1900 roku, gdy w uroczystościach uczestniczyło 20 tysięcy osób. Na czele kroczyła Grünbergia, która razem z innymi pannami przekonywała gości, by tego dnia pili wino bez ograniczeń. Towarzyszyli jej heroldowie, a za nimi występowała grupa symbolizująca osadników flamandzkich prowadzonych przez osiołka. Dalej szli przebierańcy przedstawiający postaci zasłużone dla lubuskiego winiarstwa, a za nimi jechała kareta króla Fryderyka II (któremu wino nie smakowało) w eskorcie huzarów.
Nie był to koniec orszaku. Po przejeździe króla przez miasto szła orkiestra, a dalej… duch koniaku, przedstawiany przez ekipę zatrudnioną przez jednego z producentów. Był wśród niej lekarz, uosabiający lecznice wartości napoju i oczywiście ożywieni studenci. Następne były ogromne platformy producentów win, chwalących się swoimi produktami.
Po II wojnie światowej w czasie winobrania śpiewano:
W roku pańskim, jest taka niedziela,
Gdy do tego grodu pcha się ludu wiela.
Szlachetne mieszczany, te co tu mieszkają,
Ulice i place szczelnie wypełniają.
Kużdyn pcha się naprzód i wytrzeszcza oczy,
By snadniej obaczyć, jak się Bachus toczy.
Za Bachusem jadą insze przebierańce,
Które mają sławić trud na polski krańce.
Poważne rajcowie fest się urządzili,
Bo se na ulicy bufet z desek zbili!
Tamże trochę wyżej, więcej luzu mają,
I ojcowskim okiem na lud spoglądają.
Ładnie szpaler śmiało i odważnie trzyma,
Drżyjcie huligany, nieporządku nima!
Facet z mikrofonem, hece tam wyczyniał,
Audycje miast w eter, w spirytus wysyłał!
Wspólniki facety, co się tam kręciły,
Ale tylko rano, bo wieczór se piły.
A po tej zabawie rajce z delegaty,
Rychło się powieźli na wino do chaty.
Także i ludowi ślina w gardle zaschła,
Więc żwawo ruszono na wino do miasta.
Tam gdzie stały beczki w wojskowem szeregu
Hen koło ratusza, na chodnika brzegu.Z fascynującą historią i wieloma legendami można się zapoznać w Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze, piwnice jego głównej siedziby mieszczą bowiem Muzeum Wina. Oprócz urządzeń wykorzystywanych przy produkcji trunku są w nim także eksponowane obrazy Jerzego Fredry, odnoszące się do najpopularniejszych winnych opowieści regionu. Ze ścian sal wystawowych spoglądają głowy Bachusa, wyeksponowano też dna beczek wytwórni Grempler & Co.
Ekspozycja przedstawia także proces produkcji wina i wykorzystywane urządzenia, poczynając od miazgownicy i prasy winiarskiej, dzięki której z winogron wyciskany jest sok, a kończąc na urządzeniach do korkowania butelek. Część zbiorów pochodzi z przedwojennego zielonogórskiego Heimatmuseum, inne lubuskiej placówce podarowało muzeum w Oppenheim.
Oprócz wspomnianej wystawy obowiązkowym punktem zwiedzania Zielonej Góry jest Palmiarnia oraz Park Winny, powstały na tzw. Ceglanym Wzgórzu, które porastają krzewy winogron przypominające dawne winnice. Na terenie plantacji stawiane były kiedyś niewielkie domki winiarzy, w których przechowywano beczki i narzędzia, takich domków było wokół miasta nawet siedemset. Ten na Wzgórzu Winnym (lub Ceglanym) należący do Augusta Gremplera powstał w 1818 roku i wokół niego półtora wieku później (w 1956 roku) zbudowano szklany pawilon, przekształcony następnie w palmiarnię gromadzącą wiele okazów roślin tropikalnych. Mający zaledwie nieco ponad pół wieku budynek był kilkukrotnie przebudowywany. Ostatnią modernizację wymusił daktylowiec (precyzyjnie mówiąc daktylowiec kanaryjski, uchodzący za najwyższego przedstawiciela tego gatunku rosnącego pod dachem w Europie), który w 2006 roku sięgnął tegoż dachu, jak na ambitną roślinę przystało pragnął jednak wciąż piąć się wyżej. Dwa lata później stała już nowa konstrukcja, powstały też kładki oraz platformy widokowe. W siedmiu akwariach pływają m.in. jesiotry ostronose oraz sumy afrykańskie oraz czerwonopłetwe. W kawiarni można spróbować lubuskich win, może po degustacji łatwiejsze będzie rozróżnianie gatunków sumów?