Historii uczy każda butelka piwa Lwowskiego, zawierająca na etykiecie wielką datę – 1715. To właśnie wtedy założony został Browar Lwowski, dziś należący do koncernu Carlsberg. Oczywiście piwo warzono we Lwowie już znacznie wcześniej, na pewno w XV wieku. Browarnictwu miasto zawdzięcza (choć to raczej nie najwłaściwsze określenie) największy w swojej historii pożar, który wybuchł w 1527 roku w jednym z browarów i w kilka godzin strawił niemal całą ówczesną zabudowę miasta. Efekt był taki, że od 1533 roku na produkcję piwa potrzebna już było królewskie pozwolenie, które początkowo otrzymywali głównie mnisi.
Na Kleparowie, gdzie dziś oprócz czynnego browaru działa także muzeum, powstał pierwszy zakład produkujący piwo na skalę przemysłową. Jego właścicielami byli jezuici, którzy otrzymali teren od księcia Stanisława Potockiego. Po kasacie zakonu dokonanej przez władze austriackie po I rozbiorze browar stał się własnością prywatną, a w XIX wieku spółką akcyjną. Od 1863 roku jego dzierżawcą był Robert Doms, człowiek-orkiestra XIX-wiecznego Lwowa. W 1848 roku założył fabrykę kawy zbożowej, potem uruchomił młyn, stworzył kopalnię ozokerytu (czyli wosku ziemnego), stał nawet na czele lwowskiej Izby Handlowej i Przemysłowej oraz słynął jako filantrop.
Gdy Doms zarządzał browarem, każdy dzień zaczynał się dla niego tak samo – piękna służąca Zosia przynosiła mu kufel piwa (niektóre wersje legendy twierdzą, że dzień w dzień musiał spróbować pięciu litrów!), by mógł osobiście sprawdzić jego jakość. Piwo codziennie było pyszne, a Zosia czarująca, efekt nietrudno zatem przewidzieć: browar został sprzedany, a para wzięła ślub i wyjechała do Szwajcarii. Na pamiątkę pięknej służącej piwo podawano w kuflach zwanych zośkami.
Przez dziesiątki lat piwo było jednym z prezentów dla gości miasta, którym wręczano dwie beczki. Nim do Lwowa dotarła kolej rewolucjonizując, jak wszędzie na świecie, transport, eksportowany do Niemiec trunek musiał spędzić w drodze kilka tygodni, do celu docierał jednak ponoć świeży i pyszny. Trudno stwierdzić, czy tak było naprawdę, może po prostu nikt nie miał ochoty na kilkutygodniową podróż w celu złożenia skargi?
Jeszcze inna legenda głosi, że w każdy piątek, o godz. 17.15, gdy kończył się tydzień pracy, na plac przed browarem wytaczano beczkę piwa i częstowano nim mieszkańców. Aby wszyscy chętni wiedzieli, że nadeszła ta wyjątkowa pora, nad bramą umieszczony był zegar, który nie wybijał jak zwykle pełnej godziny, ale obwieszczał czas poczęstunku.
Piwosze z czasów Szwejka i nieco wcześniejszych nie mieli łatwo, austriaccy żołnierze mogli wypić tylko po jednym piwie w każdej piwiarni. Na szczęście w mieście lokali było bardzo wiele… Nawet mroczne, sowieckie czasy nie były dla browaru stracone. Piwo Lwowskie eksportowano wtedy do całego ZSRR, nawet na moskiewski Kreml.
W działającym przy browarze muzeum można obejrzeć film prezentujący historię zakładu. Autorzy dokumentu, a w każdym razie polskiej wersji językowej, są mistrzami poezji, widzowie mogą się więc dowiedzieć, że „drożdże zmęczone i zadowolone ze swojej pracy odpoczywają na dnie”. Pod koniec filmu oglądamy sceny z festynów wzbogacone komentarzem, iż piwo zachęca do „wyszukanego dowcipu”.
Na dziedzińcu browaru i muzeum turyści robią sobie zdjęcia w zabytkowym samochodzie służącym kiedyś do rozwożenia piwa. Dziś pojazd jest rekwizytem wykorzystywanym na planie filmowym, na naszych oczach został zabrany z muzeum, by nieco później pojawić się na Starym Mieście. Na jednej ze ścian znajduje się mural prezentujący produkcję piwa.
Tym, co rozbawi większość przyjezdnych z Polski są przedwojenne reklamy Lwowskiego. Takiemu przekazowi nie sposób się oprzeć:
Lwowskie Akcyjne Towarzystwo Browarów dostarcza najlepsze piwo, a dowodem tego jest, że małopolskie straże pożarne gaszą pragnienie wyłącznie powszechnie znanem, znakomitem piwem Lwowskiem.A jaka musiała być potem zabawa przy gaszeniu pożarów!
Marka miała jednak taką siłę, że nie brakło chętnych, by się pod Lwowskie podszywać. Umieszczone w prasie w 1913 roku ogłoszenie informowało więc, że gwarancję, iż piwo rzeczywiście zostało wyprodukowane przez Lwowskie Towarzystwo Akcyjne Browarów, dysponujące „największą flaszkarnią w kraju” można mieć tylko wtedy, gdy na „korku flaszki” znajduje się specjalna plomba. Różnym rodzajom piwa odpowiadały różnokolorowe plomby. Piwo eksportowe jasne miało plombę żółto-złotą, marcowe jasne srebrno-białą, a słodowe ciemne zieloną.
Zwiedzanie kończy degustacja, każdy gość muzeum otrzymuje kubek (nie kufel niestety) piwa jasnego i ciemnego. Jeżeli komuś mało, w piwnicy tuż obok mieści się restauracja „Chmielowy Dom Roberta Domsa”, gdzie degustować można do woli.