Spośród czterech pierzei lwowskiego rynku, zajmowanych łącznie przez 44 kamienice, zdecydowanie najciekawsza jest wschodnia. Warto zatrzymać się przy właściwie każdym budynku, przyciąga albo ich architektura albo dzieje dawnych lokatorów. Albo jedno i drugie. Ponieważ właściciele działek płacili podatek od liczby okien, budynki są wąskie (zwykle po trzy okna na każdym poziomie), lecz długie.
Pierwsza kamienica, w miejscu, gdzie z Rynku wychodzą ulice Drukarska i Stauropigijska, to dawna poczta. Jej właścicielem był Włoch (niejedyny w dziejach Lwowa), Roberto Bandinelli, który organizował przewóz do Italii przesyłek królewskich, a od 1629 roku już także mieszczańskich.
Sąsiedni budynek to zwieńczona posągiem „Chwała” kamienica Wilczków, mieszczańskiego rodu pamiętanego głównie ze względu na piękną Annę, córkę Walentego Wilczka. W 1580 roku dziewczynę poprosiło o taniec dwóch mężczyzn – syn radnego Paweł Jelonek i florentyńczyk Urban Ubaldini. Wybrała Włocha, czego lwowianin nie mógł znieść i spoliczkował przeciwnika. Ten odpowiedział tym samym, tak mocno, że Jelonek został ciężko ranny i wkrótce zmarł. Ubaldini uniknął kary śmierci dzięki życzliwości ojca zmarłego, który wolał przebaczyć, niż „karmić się krwią ludzką, która mu syna nie wróci”. Pomógł także fakt, że Włoch był ponoć niezwykle przystojny i piękna Anna oraz wszystkie inne lwowianki błagały o litość dla niego. Potem mógł być już tylko ślub.
Tuż obok stoi Czarna Kamienica, której potoczna nazwa pochodzi od ciemnego piaskowca. Ciekawa jest fasada budowli, ozdobiona kilkoma rzeźbami. Święty Marcin na koniu to patron właściciela, lekarza Marcina Anczowskiego. Jest również figurka Matki Boskiej Królowej, św. Stanisław Kostka, św. Jan z Dukli oraz święty Łukasz.
Wyróżniający się, znacznie większy budynek, to Kamienica Królewska, ze względu na dziedziniec w stylu włoskim nazywana Małym Wawelem. Mieściła się tu rezydencja Jana III Sobieskiego, który szczególnie cenił Lwów i często odwiedzał miasto. Właśnie w tej kamienicy w grudniu 1686 roku król zaprzysiągł postanowienia upokarzającego Pokoju Grzymułtowskiego, podpisanego pół roku wcześniej w Moskwie.
Większego wrażenia nie robi dziś Pałac Arcybiskupi, dawna rezydencja metropolitów rzymskokatolickich, kiedyś słynący z pełnych przepychu wnętrz, obejmujących 68 pokoi, wśród których były sale złota i porcelanowa. Z pałacem wiąże się kilka ciekawych historii, tu bowiem zatrzymywali się goszczący w mieście władcy. W 1634 roku miasto Lwów zaszczycił swą obecnością król Władysław IV. Królewska wizyta zawsze była wydarzeniem, szlachta, mieszczanie i pospólstwo wyległo na ulice miasta, a szczęściarze mający domy przy trasie przejazdu zasiadali w oknach lub wychodzili na balkony. Jedną z takich szczęściar, mieszkającą w kamienicy nr 30 przy przeciwnej, zachodniej pierzei Rynku, była piękna Jadwiga Łuszkowska, która wraz z matką (jak pisze wspominany już Wasylewski „megerą okrutnie zadłużoną”) wypatrywała króla. Monarcha uniósł wzrok i zobaczył śliczną dziewczynę. Dziewczyna zobaczyła, że król ją zobaczył. Matka również to dostrzegła. I tak się zaczęło.
Władysław IV gościł rzecz jasna w Pałacu Arcybiskupim i tam właśnie udała się Jadwiszka. Król niezwykle ucieszył się z wizyty i odtąd z młodą lwowianką właściwie się nie rozstawał.
Pamiętnikarz Karol Ogier opisywał dziewczynę tak:
Po śniadaniu wygodnie mogłem obejrzeć odjeżdżającą miłośnicę króla, którą okrutnie chciałem zobaczyć. I bardzo piękna ona, i wielkiego również pełna uroku, o ciemnych oczach i włosach, i gładkiej ogromnie i świeżej cerze. Ale nie ma ona pełnej swobody, bo ciągle koło niej straż mężczyzn i niewiast.Inny kronikarz był bardziej stanowczy:
Femina formosa sed vitiata (
pl. kobieta piękna, lecz zgubna). I – na wypadek, gdyby ktoś nie zrozumiał – dodawał:
scortum (
nierządnica).
Starsza pani Łuszkowska spłaciła wszystkie długi, a jej córka zabrana została na dwór królewski do Warszawy, do pałacu w Jazdowie. Nadszedł jednak dzień ślubu monarchy z Cecylią Renatą Habsburżanką, a na tym ślubie pewna znana już wszystkim niewiasta zachowywała się w sposób niezwykle wyzywający. Królowa spytała, kim jest owa roześmiana panna, a dworzanie czym prędzej jej to wyjaśnili. Żarty się skończyły.
Jedynym wyjściem było znaleźć dla Jadwiszki męża. Dużo to kosztowało, ale starosta Jan Wypyski zgodził się zostać panem młodym. Istotnym argumentem mógł być zamek w Mereczu na Litwie, który otrzymał od króla w prezencie ślubnym. Jakoś wtedy właśnie, zupełnie z zaskoczenia, Władysław IV zainteresował się myślistwem. Gdzie mógł znaleźć lepsze warunki, jak nie w litewskich borach? Bywał więc w Mereczu wyjątkowo często, tam też zmarł 20 maja 1648 roku, ponoć na kolanach Jadwiszki. Wraz z odejściem króla jego kochanka zniknęła na zawsze z kart historii.
Nie zniknął z niej jednak Pałac Arcybiskupi przy lwowskim Rynku, który jeszcze długo potem służył za rezydencję goszczącym w mieście monarchom. Jednym z nich był Michał Korybut Wiśniowiecki, król, o którego łakomstwie krążyły legendy. Miał ponoć zjeść za jednym razem tysiąc chińskich pomarańczy (tak nazywano wtedy jabłka) otrzymanych w darze z Gdańska. To akurat wydaje się wątpliwe, tym bardziej, że podobne opowieści notowali niechętni monarsze kronikarze (czyli właściwie wszyscy), faktem jest, że król jadł bardzo dużo i bardzo niezdrowo, a stan jego zdrowia systematycznie się pogarszał, co jednak nie powstrzymało monarszego apetytu.
W październiku 1673 roku król musiał cofnąć się z obozu wojskowego w Gliniankach do Lwowa. Z relacji wiemy, że Wiśniowiecki bardzo cierpiał, nim zmarł w Pałacu Arcybiskupim 10 listopada. O sekcji zwłok grzmiało całe miasto. Mówiono, że od wyłożonych na srebrną misę wnętrzności króla srebro poczerniało, co miało być oczywistym dowodem otrucia. To jednak nieprawda, prawdopodobnie bezpośrednią przyczyną śmierci była perforacja żołądka albo jelit, pośrednią po prostu obżarstwo.
Przy południowej pierzei Rynku warto zatrzymać się na chwilę przy Kamienicy Weneckiej, gdzie mieszkał kolejny ze związanych ze Lwowem Włochów, Antonio Massari. Był on jedynym w polskiej historii konsulem Republiki Weneckiej, stąd lew św. Marka (z otwartą księgą, na której łaciński tekst głosi: „Pokój Tobie ewangelisto Marku”), inny niż większość charakterystycznych dla Lwowa rzeźbionych wielkich kotów.
W połowie pierzei zachodniej ciekawa jest kamienica Mazanczowska, przebudowana w okresie międzywojennym w stylu Art déco, szczególnie interesujący jest balkon podtrzymywany przez głowy lwów. Remont kamienicy był pewnie bardzo kosztowny, właściciele, rodzina Baczewskich, nie musieli jednak oszczędzać. Na rzadko którym biznesie można się dorobić tak, jak na produkcji wódek i likierów, a w tej właśnie branży specjalizowali się Baczewscy.
Kamienice północnej strony Rynku nie są szczególnie ciekawe, w przeciwieństwie do opowieści o mieszczącej się przed wojną w jednej z nich restauracji „U Atlasa”, w której bywali komicy, aktorzy, pisarze, malarze i właściwie wszyscy, którzy z szeroko rozumianą sztuką mieli (lub chcieli mieć) cokolwiek wspólnego. Założycielem lokalu był M.L. Atlass, ale wszyscy znali przede wszystkim jego zięcia, Edzia, który podawał 12 rodzajów wódek (w tym słynną śmietankówkę) zaś podkupiony księciu Sanguszce kucharz serwował wyśmienite dania. Goście mogli je spożywać w jednej z pięciu sal: Białej, Zielonej, Szarej, Beczkowej i Artystycznej.
Wielu artystów właśnie „U Atlasa” stworzyło swoje największe dzieła, niektórzy ponoć nie pisali nigdzie indziej. Do tych ostatnich należy zapomniany dziś zupełnie poeta Henryk Zbierzchowski, któremu zawdzięczamy poniższe porady, jak można sądzić bezpośrednio go dotyczące:
Spotkasz pijaka, do domu go prowadź,
Aby pod tramwaj nie wpadł niespodzianie.
Bo kto pijaka szanować nie umie,
Ten w niebie kropli wódki nie dostanie!