Geoblog.pl    vlak    Podróże    Notatki berlińsko-brandenburskie    Turnus rehabilitacyjny
Zwiń mapę
2015
15
kwi

Turnus rehabilitacyjny

 
Niemcy
Niemcy, Beelitz-Heilstätten
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Cóż może być banalniejszego od stwierdzenia, że dworzec jest wizytówką miasta? Upstrzony graffiti gmach z czerwonej cegły dworcowych funkcji od dawna nie pełni. Drzwi i część okien zabito dechami, większość szyb jest powybijana, zachowała się tylko ich niewielka część. Beelitz Heilstätten wita przyjezdnych dokładnie tak, jak powinno! Na szczęście jednostki elektryczne Talent 2 obsługujące linię RE 7 z Zossen do Dessau docierają tu z Berlina co godzinę, można więc łatwo dojechać i równie łatwo uciec, jeżeli wrażeń okaże się zbyt wiele.

Czytałem, że podróżni odwiedzający jezioro Świteź wracają rozczarowani. W lesie i nad wodą nie spotkali postaci z ballad, nie poczuli magii miejsca, która pojawiła się tylko w twórczości wieszcza. Podobnego rozczarowania obawiałem się przyjeżdżając do Beelitz. Zapoznałem się z wieloma opisami opuszczonego sanatorium, choć najbardziej zachęcił mnie ten przeczytany jako pierwszy, po lekturze którego wiedziałem od razu, że przy pierwszej nadarzającej się okazji spróbuję tu dotrzeć.

O rozczarowaniu nie było mowy, moje wrażenia były jednak zupełnie inne od tych z relacji mamaMy. Gdy po przejściu kilkuset metrów wkraczałem na teren kompleksu nie mogłem odegnać myśli: „Toż to raj i sielanka!”. 20 stopni, bezchmurne niebo, ptaki ćwierkają jak opętane, las intensywnie pachnie wiosną, na oścież otwarta brama aż zachęca do wejścia. W powietrzu wśród drzew czuć, że można tu było wracać do zdrowia.

Napisy na otwartej bramie ostrzegają co prawda o zakazie wstępu i niebezpieczeństwie utraty życia, ale wystarczy udać niedostateczną znajomość niemieckiego by zignorować je i pewnie wkroczyć za mur.

Pierwszy budynek, mijany zaraz po prawej stronie, to dawna kuchnia, drugi, nieco dalej, Główne Laboratorium. Jest ono otoczone ogrodzeniem, które wygląda na dość nowe, w pewnym miejscu można je jednak rozsunąć, by bez problemu dostać się do wnętrza. W tak piękny dzień nawet ono nie robi jednak przerażającego wrażenia. Równe dwadzieścia lat od opuszczenia terenu przez ostatnich lokatorów – sowiecką, a potem rosyjską armię – z wyposażenia niewiele zostało. Surrealistyczne wrażenie robi otoczona gruzem niewielka lodówka, której lekko uchylone drzwi zachęcają do sięgnięcia do środka. Są też pozostałości telewizorów, ze ścian sterczą kable, w łazienkach pourywane krany, a nieco zniszczona paczka wygląda, jakby dopiero przyleciała z Moskwy i ucierpiała podczas transportu. Całości dopełnia graffiti oraz przeniesione z innego świata napisy na ścianach takie jak „mon amour”.

Na podstawie stanu wnętrza budynku dość trudno wyobrazić sobie pracę laboratorium. A przecież tu właśnie znoszono próbki krwi z całego kompleksu, robiono badania, których wyniki dla pacjentów mogły oznaczać wyrok. A różni to byli pacjenci w różnych czasach. Budowę sanatorium gruźliczego rozpoczęto w 1898 roku według projektów Heino Schmiedena. Pierwszą część, oferującą sześćset łóżek na osobnych oddziałach dla kobiet i mężczyzn otwarto już w 1902 roku. Przełom XIX i XX wieku to czasy popularności neogotyku, stąd charakterystyczna architektura sanatorium, przywołująca skojarzenia pałacowe lub sakralne. Długo przed zakończeniem prac konstrukcyjnych, które trwały aż do 1930 roku, już w czasie I wojny światowej, kompleks stał się szpitalem wojskowym, który w 1945 zajęli Sowieci. Okupacja trwała równe pół wieku, Niemcy zostały zjednoczone, a rosyjskie wojska przebywały w Beelitz aż do 1995 roku. Kolejne laty przyniosły próby prywatyzacji obiektu, ale bez rezultatu, jedynie niewielką część ogromnego kompleksu, po drugiej stronie prowadzącej od dworca ulicy, zajmuje działający szpital.

Na końcu wiodącej od bramy drogi stoi najciekawsza chyba budowla z całego zespołu – dawny oddział chirurgiczny. Długi, patrząc z pewnej odległości sprawiający wrażenie dobrze zachowanego gmach otoczony iglastym lasem, fascynuje. Spędzam w nim najwięcej czasu, błądząc z piętra na piętro i z korytarza na korytarz. W pewnym momencie wychodzę na taras, gdzie nie czuć zupełnie grozy, strachu, bólu ani cierpienia. Przeciwnie – stojąc w słońcu wyobrażam sobie czasy, gdy to miejsce żyło. W wiosenny dzień pacjenci znów wierzą w powrót do zdrowia, cudowne powietrze łagodzi kaszel oraz duszność, a i ból staje się momentami zupełnie znośny. Niektórzy z chorych są krótko po operacji, myślami już w domu, inni dopiero przed, wspierani przez mających najgorsze za sobą. Palą papierosy, pokasłują, dowcipkują. Wsłuchują się w śpiew ptaków, zostawiając strach za pozbawionymi dziś szyb drzwiami.

Powrót do wnętrza zmusza do innych refleksji. Tu również niewiele się zachowało. Część schodów się pozapadała, widać jednak, że zaglądają tu goście – w jednej z sal na podłodze leży materac otoczony butelkami wina. Schodzę też na chwilę do piwnic. Rozciągają się one pod wieloma budynkami, z braku latarki i czasu nie zagłębiam się jednak w ich labirynt. Są tu urządzenia ciepłownicze, kotły, rury oraz niezabezpieczone dziury w podłodze, w mroku trzeba więc zachować ostrożność. Nie tylko pod ziemią – nie wszystkie schody są bezpieczne, przy wielu nie ma już balustrad, niektórym brakuje wybranych stopni.

Mimo zniszczeń, na oddziale chirurgicznym najbardziej wyczuwalna jest atmosfera szpitala. Czuć nawet specyficzny, szpitalny zapach, choć może po dwudziestu latach to tylko złudzenie. A może nie, budynki czasem długo utrzymują woń. Wrażenie robi pusty szyb windy oraz najbardziej zniszczone poddasze. Miejscami widać niebo, tam, gdzie ocalały resztki dachu wyrastają na nim krzaki. Słaby wiatr czasem zatrzaśnie jedne drzwi lub zaskrzypi drugimi. I to nie przeraża, wydaje się jedynie zabawą natury, która wie, że znów zwyciężyła nad człowiekiem i nie musi już niczego udowadniać.

Najbardziej zniszczony jest budynek A 5, dawny oddział kobiecy. Po II wojnie światowej nie został on nigdy odbudowany, wchodząc tu myślę o radzieckich żołnierzach, którzy, podobnie jak ja wiele lat później, spacerowali korytarzami i snuli mroczne rozważania. Wielu z nich zostawiło po sobie ślady, ściany pokrywają napisy cyrylicą, z których można się dowiedzieć, że niejaki Pinczenko służył tu od 1972 do 74 roku, Elena zaznaczyła swoją obecność w roku 1972, a Tamara 1977. Kim były? Co tu robiły? Gdzie i czy w ogóle są teraz?

Ze zwiedzaniem trzeba się pospieszyć. W głębi kompleksu trwają prace rozbiórkowe, robotnicy kręcą się także wokół drugiego z budynków oddziału żeńskiego (A 4), do którego wejść można tylko przez piwnice. Reszta rozległego terenu jest na szczęście pusta i cicha, można więc wędrować nie niepokojonym przez nikogo. Spaceruję jeszcze po otaczającym szpitalne gmachy lesie, starając się wybrnąć z nacierających kontrastów. Gruźlica, słońce, wojna, upał, śmierć, ptaki, ruiny, nadzieja. Może lepiej byłoby zwiedzić to miejsce w mroczny, pochmurny dzień? A może właśnie pokora to najlepsze, czego można się tu nauczyć?
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (109)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
mamaMa
mamaMa - 2015-04-21 16:23
"Wybrnac z nacierajacych kontrastow"!

Ha, jednak znalazl sie ktos odwazny i pojechal do miejsca grozy, ktore wiosna okazalo sie byc....sielanka;-)
Inna perspektywa, inne spojrzenie - poszerzac horyzonty to wzbogacac dusze.
Strasznie sie ucieszylam, ze opis juz jest i chlonelam go, podobnie jak zdjecia. Ja bylam tylko w czesci zenskiej, na reszte sie juz ciesze:-)

"Gruźlica, słońce, wojna, upał, śmierć, ptaki, ruiny, nadzieja. Może lepiej byłoby zwiedzić to miejsce w mroczny, pochmurny dzień? A może właśnie pokora to najlepsze, czego można się tu nauczyć?" super zakonczenie!
Dodam, ze dzien byl perfekcyjny, podobnie jak powstaly tekst. A zdjecia przeniosly mnie do jednak innego sanatorium:-)

Turnus sanatoryjny mam nadzieje przyczynil sie do poprawy zdrowia;-)
 
zula
zula - 2015-04-21 17:12
Udokumentowane dla pokoleń bardzo dobrze.
Przemyślenia na finał cenne!
Obrazy bardzo smutne ale to mój odbiór tego miejsca... :(
 
vlak
vlak - 2015-04-22 22:04
Przyczynił się, a jakże ;)
 
 
zwiedził 8% świata (16 państw)
Zasoby: 178 wpisów178 592 komentarze592 4484 zdjęcia4484 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
24.03.2015 - 18.11.2017
 
 
03.10.2015 - 03.10.2015