„Ręczne zbieranie chmielu przeszło do historii, podobnie jak planowe pociągi parowe...” – tak zaczyna się broszura zachęcająca do wycieczki pociągiem „Kolešovka”. Przede mną przejazd składem prowadzonym przez parowóz przez ciekawą linię lokalną oraz zwiedzanie dwóch wystaw taboru.
Z dworca Masarykovo wyjeżdżają razem dwie Regionovy – jedna dojedzie do stacji Kladno-Ostrovec, druga do Rakovníka. Skład dzielony jest na stacji Kladno i operacja ta zajmuje – i według rozkładu i w rzeczywistości – dwie minuty. Nie jestem ekspertem w zakresie subkultur, ale wszystko wskazuje, że konduktorka jest gotką. Bardzo ostry czarny makijaż i specyficznie ułożone włosy kontrastują z mundurem ČD. Wyobrażam sobie reakcję przełożonych, gdyby miało to miejsce w Polsce. Na szczęście Czesi mają większą umiejętność odróżniania tego, co naprawdę ważne, od drobiazgów. Widziałem już u mężczyzn pracujących na czeskich kolejach włosy do pasa czy kolczyki (w różnych miejscach) i dla nikogo nie był to problem. Ważne, żeby swoje obowiązki wykonywali prawidłowo.
W Lužnej u Rakovníka – miejscu znanym przede wszystkim z muzeum czeskich kolei – jest już podstawiony pociąg parowy do Kolešovic, zestawiony z zabytkowych wagonów, w tym barowego i bagażowego. Nie trzeba jednak zajmować miejsc siedzących – wielu pasażerów delektuje się wiatrem stojąc w przedsionkach, skąd nikt ich nie przegania. Te miejsca tracą jednak na atrakcyjności, gdy ich zalety odkrywają dzieci.
„Kolešovka”, czyli linia lokalna Krupá – Kolešovice została otwarta w 1883 roku. Początkowo obsługiwała cukrownię, potem wożono nią drewno, chmiel oraz piwo z browaru w Kolešovicach. Jednak to właśnie z chmielem, który aż do początku drugiej połowy dwudziestego wieku był zbierany ręcznie, najbardziej kojarzy się ten region. Na początku września, gdy chmielowe szyszki osiągały dojrzałość, z bliższej i dalszej okolicy zjeżdżały się setki osób. Choć praca nie była bardzo ciężka, łatwo było poranić sobie ręce. Zbieracze pracowali zwykle od świtu do zmierzchu, czyli nawet piętnaście godzin dziennie.
W drodze powrotnej z Kolešovic zaplanowany jest godzinny postój na stacji Kněževes. Na tutejszych bocznicach znajduje się ekspozycja zabytkowego taboru zgromadzonego przez praski Klub Historii Transportu Kolejowego. Są tu parowozy, lokomotywy spalinowe, wagony motorowe oraz wagony pasażerskie i towarowe. Można obejrzeć wnętrze salonki, wagonu pocztowego oraz wagonu-chłodni do przewozu piwa. W budynku stacji prezentowana jest wystawa zdjęć z linii Krupá – Kolešovice, wyłożona jest też księga pamiątkowa.
Gdy zbliża się czas odjazdu, większość pasażerów kieruje się do wagonu barowego, by uzupełnić siły po zwiedzaniu – trzy kromki chleba i dwie parówki to zestaw cieszący się bardzo dużym zainteresowaniem, często uzupełniany jeszcze o piwo.
W Lužnej u Rakovníka znajduje się muzeum kolejowe ČD. Na terenie dawnej parowozowni prezentowany jest zabytkowy tabor, a w budynkach można zapoznać się z historią kolei na terenie Czech, od 1827 roku, gdy ruszyła pierwsza kolej konna (tzw. Koněspřežka) z Czeskich Budziejowic do Linzu. Ekspozycja obejmuje też urządzenia wchodzące w skład wyposażenia nastawni, mundury oraz makiety kolejowe. Dla dzieci urządzono krótką kolejkę wąskotorową.
Wrócić z Lužnej do Pragi można na kilka sposobów, wybieram jeden z bardziej okrężnych. Docieram do 16-tysięcznego Rakovníka zawdzięczającego swoją nazwę – jak głosi legenda – mądrej kobiecie, która w czasach straszliwego głodu ugotowała swoim dzieciom raki. Miasto nazywało się wtedy Rokytka, a jego mieszkańcy wierzyli, że nabierający po ugotowaniu czerwonego koloru skorupiak jest śmiertelną trucizną. Dzieci jednak przeżyły, śladem kobiety poszli kolejni obywatele grodu, głód został pokonany, a miejscowość weszła w okres rozwoju. Dziś rak znajduje się w herbie miasta.
Istnieje też inna opowieść, tłumacząca skąd na wieży kościoła św. Bartłomieja wziął się dzwon „żebrak”. Nie byłoby go, gdyby król nie zabłądził, a pewna dziewczyna nie została napadnięta. Ale po kolei. Jak głosi legenda Władysław II Jagiellończyk zgubił się w lesie. Spotkał dziewczynę, imieniem Svatava, która wskazała mu drogę oraz dała mu pić. W nagrodę król ufundował jej posag, który miała odebrać na zamku Křivoklát. Nie dotarła tam jednak, gdyż porwał ją rycerz Janoš. Ponieważ dziewczyna długo nie wracała, jej ojciec, przekonany, że córka nie żyje, powędrował pieszo do Budapesztu, by opowiedzieć królowi o swoim nieszczęściu i zażądać sprawiedliwości. Król zrobił, co mógł, obdarował zrozpaczonego ojca znaczną kwotą i wyprawił z powrotem. Po powrocie do Rakovníka ojciec odnalazł córkę całą i zdrową i z radości ufundował... właśnie kościelny dzwon.
Trzeba przyznać, że ta opowieść ma sporo słabych punktów i ogólnie niezbyt wiele sensu, ale lepsza taka niż żadna, tym bardziej, że miasteczko jest przyjemne i zasługuje na więcej niż jedną legendę i to dotyczącą skorupiaków.
Z Rakovníka pociągiem złożonych z dwóch jednostek Regionova wyjeżdżam do Berouna. Bardzo malownicza linia biegnie najpierw wzdłuż Rakovnickego potoku (czyli właśnie dawnej Rokytki, która dała pierwszą nazwę dzisiejszemu Rakovníkowi), a następnie doliną rzeki Berounki. Przecinamy wzniesienia Křivoklátskej vrchoviny, a w pociągu jest coraz więcej turystów. Najwięcej osób wsiada w Krzywoklacie, gdzie znajduje się średniowieczny zamek, nie jedyny przy tej linii kolejowej – kolejny mijam w miejscowości Nižbor. W upalny dzień Berounka przynosi ochłodę – w rzece pływa wiele kajaków, nie brak również kąpiących się.
W Berounie z pociągu wysiada ponad sto osób, większość przesiada się w kierunku Pragi lub Pilzna. W miasteczku można obejrzeć pozostałości murów obronnych oraz dwie zabytkowe bramy, największe wrażenie robi jednak neobarokowy ratusz. Na Miejskiej Górze znajduje się wybieg dla niedźwiedzi, nie starcza mi jednak czasu, by pójść je odwiedzić.
Do Pragi wracam lokalną linię przez Rudną u Prahy.