Geoblog.pl    vlak    Podróże    Powroty do Lwowa    Львів бай найт
Zwiń mapę
2015
02
maj

Львів бай найт

 
Ukraina
Ukraina, Lwów
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 359 km
 
21.30
– Też kiedyś nie lubiłem tańczyć! – Mój współpodróżnik nie może się doczekać, kiedy wreszcie wejdziemy do klubu. Ja nie mogę się doczekać, kiedy z niego wyjdziemy, jednak entuzjazm reszty ekipy udziela mi się coraz mocniej. To w końcu nowe doświadczenie i okazja do poczynienia obserwacji natury socjologiczno-antropologicznej. Mimo że na kilka dyskotekowych godzin jestem przygotowany od dawna, to w miarę zbliżania się do ulicy Zielonej narasta we mnie ciekawość, jak przebiegnie nocna lekcja kompromisu. Zyskuję półtorej godziny, gdy dowiadujemy się, że do Metro Clubu wpuszczają od 23.00. Witającej gości Julii, która nas o tym informuje, jestem niezwykle wdzięczny.

22.00
Muzykę słychać już od placu Bernardyńskiego. Na rogu Staroewrejskiej i Serbskiej młody wokalista energicznie wali w bęben, choć następnego wieczora w tym samym miejscu spotykamy go z fletem. Fraida Band to działający od niedawna kijowski zespół folkowy, występujący na ulicach ukraińskich miast. I bardzo na nich lubiany – w rytm tradycyjnej muzyki niektórzy nieśmiało dygają, inni skaczą, wiele osób śpiewa razem z muzykami.

22.10
Długa kolejka gości niecierpliwie czeka w kolejce do opisanej już kawiarni barona Masocha. Trudno uwierzyć, jak wielu ludzi nie może się doczekać, żeby ktoś smagnął ich batem w pośladki. Ta głęboka refleksja zdaje się pasować do wielu dziedzin życia.

22.15
Czarnowłosy gitarzysta przyciąga nie tylko słuch, ale i wzrok. Podobnie jak folkowy zespół z sąsiedniego rogu także grupę rockową otacza tłum słuchaczy. Wielu spacerowiczów przystaje, wszyscy świetnie się bawią. Gdy młody chłopak wrzuca do kapelusza 10 hrywien gitarzysta jeszcze bardziej nabiera animuszu.
Po chwili muzyka cichnie. Zaczyna się kolejny utwór i słuchacze poważnieją. Aranżacja jest rockowa, ale ukraiński hymn wszyscy rozpoznają od pierwszej nuty i pierwszego słowa: „Szcze ne wmerła Ukrajina” – śpiewa mężczyzna, po chwili dołącza cała ulica. Hymn się kończy, wraca rockowy repertuar. Po kilku minutach dwóch milicjantów w charakterystycznych, wielkich czapkach (jak pisze Ziemowit Szczerek „wielkości ronda w mieście powiatowym”) podchodzi do muzyków, jeden z funkcjonariuszy delikatnie stuka wokalistę w ramię.
– Mołojcy, jeszcze bis! – krzyczy ktoś ze słuchaczy. Milicjanci odchodzą, ale ich wola została wysłuchana. Muzycy kłaniają się, wykonują gest niszczenia gitary, dalszego ciągu nie będzie.

22.40
Pięknie oświetlony lwowski rynek niezmiennie przeżywa oblężenie. Kolejka do „Kryjówki UPA” jest jeszcze dłuższa niż do barona Masocha.

22.50
Turyści spacerujący uliczką Ormiańską przystają i fotografują księżyc na tle ratuszowej wieży. Po całodziennym deszczu wreszcie się przejaśniło i w wieczornym świetle miasto wygląda wspaniale.

23.15
Wchodzimy do Metro Clubu. Moje przerażenie przybiera na sile, gdy okazuje się, że tutejszy repertuar to wyłącznie techno. Kelnerka z bezgraniczną pogardą na twarzy przeciera stół w sposób jasno dający do zrozumienia, że chciałaby go wyrwać z korzeniami. Porzucona przez roztańczoną przyjaciółkę brunetka z ostrym makijażem zabija czas wysyłaniem smsów.

23.30
Kelnerka nie pogodnieje ani na chwilę. Wyrazem jej twarzy można byłoby zatruć większe od Lwowa miasto. Moi współpodróżnicy nim ruszą do tańca zostawiają na stole niedopite piwo. Może to ocali mnie i stół? Dwie pary czterdziestolatków zajmują kanapę po drugiej stronie sali, całkowicie ignorując wszystko, co się dzieje wokół.

23.40
Pewna zmiana linii melodycznej. Transmisję z tartaku zastępuje przekaz testu maszyn górniczych. Ostro umalowana brunetka wciąż śle smsy.

23.45
Pozostałe sześćdziesiąt procent mojej ekipy idzie tańczyć. Zostaję przy stoliku, nie udaje mi się powstrzymać ostentacyjnego ziewnięcia. Kelnerka tymczasem wyrywa ostrym ruchem butelkę klientce, która jeszcze nie skończyła nalewać piwa do kufla.

0.15
Rozglądam się po sali wypatrując ludzi, którzy nie sprawiają wrażenia rozbawionych. Młody chłopak dość daleko ode mnie spogląda w butelkę w sposób całkowicie pozbawiony głębszej refleksji. Dziewczyna pod ścianą patrzy w przestrzeń z miną borsuka czekającego na lewatywę. Muszę wyglądać podobnie, ale z tym większym zainteresowaniem kontynuuję obserwację. Kelnerka stawia na barze butelkę z takim hukiem, że na chwilę zagłusza nawet muzykę przypominającą w tej konkretnej chwili atak moździerzowy na Debalczewo. Coraz bardziej mnie to zastanawia. Ma ciężki dzień? Nienawidzi tej pracy? Spotkało ją prywatne nieszczęście, które odreagowuje na stołach i butelkach?

0.25
Bon Jovi zamiast tartaku. Chwila ulgi nie trwa długo.

0.35
Moi współpodróżnicy wracają do stolika. Muzyką wciąż są zdegustowani, ale i on i ona wyglądają na rozbawionych. Świat jest zaskakujący.

0.50
Para przy stoliku w rogu nie dostrzega zupełnie niczego i nikogo. Dziewczyna nie zamierza czekać – wchodzi chłopakowi na kolana, niewiele brakuje, by na pocałunkach nie poprzestali. Obserwacja pogardzającej ludzkością kelnerki wciąga mnie na tyle mocno, że zapominam o telefonistce. Znów smsuje.

1.00
Przy sąsiednich stolikach na chwilę robi się pusto. Wszyscy zdążają na parkiet wyginać ciało przy dźwiękach przypominających tysiąckroć wzmocnione przepychanie rur.

1.08
Muzyka hydrauliczna kończy się dźwiękiem wielkiej eksplozji, tego, co następuje potem nie da się już z niczym porównać. Po bardzo krótkiej chwili stoliki znów się zapełniają, tym razem zdeklarowanymi palaczami.

1.15
Dwóch ochroniarzy wynosi z klubu awanturującego się Polaka, dyskretnie obserwuję scenkę również zbliżając się do wyjścia.

1.17
Rzucam ostatnie spojrzenie na kelnerkę. Taką mieszaninę pogardy, odrazy, złości i cierpienia widziałem dotąd tylko raz. U urzędniczki w Urzędzie Pracy.

1.20
Wychodzimy z Metro Clubu. Po dłuższej chwili na powietrzu zaczynam odzyskiwać psychiczną i fizyczną równowagę, świat przestaje wirować. Może nie od razu przestaje, ale przynajmniej nieco zwalnia.

2.10
Drzwi w wielu starych, lwowskich domach nie mają klasycznego domofonu. Aby wejść do budynku trzeba wcisnąć jednocześnie dwie cyfry znane mieszkańcom i uprzedzonym wcześniej gościom, i wtedy drzwi się otwierają. Albo nie.
Pospieszany przez senną resztę ekipy podejmuję trzecią próbę, nic się jednak nie dzieje. Albo arcyprosty mechanizm uległ awarii, albo drzwi są dodatkowo zablokowane mechanicznie od wewnątrz.
– Możemy zadzwonić do tej pani – pada propozycja. – Wtedy po nas zejdzie. Masz telefon?
– Mam – odpowiadam zgodnie z prawdą – na górze, w pokoju. Ustaliliśmy, żeby go nie zabierać.
– Ale zanotowałeś gdzieś dodatkowo numer?
– Oczywiście. W kartce, w teczce.
– A teczka jest…?
– Na górze, w pokoju.
Podobnie jak wielu przyjezdnych wybierając się do Lwowa zdecydowaliśmy się na nocleg u polskiej rodziny. To po pierwsze dość tanie rozwiązanie, po drugie możliwość wsparcia ludzi, których sytuacja finansowa jest dość ciężka. Pomysł, by dane kontaktowe do naszej gospodyni znajdowały się wyłącznie w moim telefonie okazał się jednak mieć nieoczekiwane konsekwencje.

2.30
Kolejne pomysły na dostanie się do środka są coraz bardziej księżycowe. Możemy narobić hałasu, podejmując głośno próby otwarcia drzwi. Ta propozycja zostaje jednak jednogłośnie odrzucona, wolimy uniknąć robienia wstydu i kłopotów przed sąsiadami naszej gospodyni. Następna sugestia to zakradnięcie się od tyłu, co okazuje się możliwe, bo drzwi od sąsiednich klatek są otwarte. Niestety wejście od podwórza do naszego budynku również ani drgnie.

2.50
– Może mają tu książki telefoniczne?
Robi się całkiem wesoło, choć pomysły wkraczają w dziedzinę abstrakcji. Poczta główna, którą mijamy po drodze do centrum, nie jest jednak całodobowa. W nocy nie pracuje także żaden z dwóch położonych blisko siebie McDonaldów, otwarta jest za to restauracja japońska oraz druga, położona przy Prospekcie Szewczenki, oferująca przez 24 godziny na dobę kuchnię tradycyjną

3.45
Godząc się z myślą, że jeśli drzwi są dodatkowo blokowane, to będą zamknięte co najmniej do szóstej, spokojnie zajadamy piekielnie ostry bogracz. Nieopatrznie zamawiam jeszcze solankę, całe szczęście obsługa nie jest przyzwyczajona do klientów, którzy o czwartej nad ranem jedzą dwa różne zupopodobne dania, więc jej nie otrzymuję.

4.30
Dumając nad pustym talerzem po bograczu obserwuję klientów restauracji. Dwie kobiety, sądząc po kokardkach wracające z wieczoru panieńskiego, są dziwnie przytomne. Jedna z nich w ekspresowym tempie obgryza szaszłyk, jakby nie miała nic w ustach od wielu dni.

5.25
Bezpański pies na Rynku dwukrotnie kicha. Imprezowicze odpowiadają mu gromkim „Na zdrowie!”. Nad ulicą Ruską gasną latarnie, polskie napisy na ścianach są już dobrze widoczne w dziennym świetle.

5.35
Szary kot w popłochu ucieka przez ulicę Ormiańską, gdy jego drogę próbują przeciąć śpiewający przechodnie.

6.06
– I co?
– To, co wcześniej – Odpowiadam z lekką irytacją, jakby nie było widać, że szamotanie z drzwiami nie daje żadnego efektu.

6.08
Dozorczyni z głośnym hukiem odsuwa sztabę blokującą wstęp do klatki schodowej. Jeszcze dwa piętra i już jesteśmy blisko łóżek. Dobranoc!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2015-08-25 20:29
Fantastyczny nocny zapis...na Geolog.pl jest to pierwszym taki wpis-brawo!
 
mamaMa
mamaMa - 2015-08-25 21:53
Jest bosko!
Wyrafinowane oko i celne spostrzezenia - uwielbiam ten kawalek:-)
 
Pamar
Pamar - 2015-08-27 20:33
Wpis zupełnie inny od reszty, czytałam z uśmiechem na twarzy :)
 
marianka
marianka - 2015-09-10 09:19
Ależ nocne życie i nocny Lwów!
Mój ulubiony wpis!
 
 
zwiedził 8% świata (16 państw)
Zasoby: 178 wpisów178 592 komentarze592 4484 zdjęcia4484 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
24.03.2015 - 18.11.2017
 
 
03.10.2015 - 03.10.2015