Kasni – to serbskie słowo musi przyswoić sobie każdy podróżujący koleją po Serbii. Oznacza „opóźniony” i pojawia się przy zapowiedzi wszystkich (z nielicznymi wyjątkami) pociągów w tym kraju. Ilekroć przechodziłem przez belgradzki dworzec czarna legenda tutejszej kolei znajdowała potwierdzenie – nocny z Sofii +80, z Budapesztu +40, osobowy z Niszu +40, z Šidu +40 i tak dalej. Nie trzeba do tego żadnej awarii czy wypadku – spóźnienia po prostu są, tak oczywiste jak płynący przez miasto Dunaj.
W Serbii również na dłuższe dystanse nie jeździ się raczej koleją. Belgrad z Niszem łączą nawet trzy autobusy na godzinę, jadące dużo krócej niż pociąg. Jeżeli już ktoś decyduje się na podróż po szynach, może pojechać pociągiem pospiesznym. Ja jednak decyduję się na putnicki vlak, czyli pociąg osobowy, który wyjeżdża z Belgradu o 7.20 i planowo dociera do Niszu o 12.56, czyli 270 kilometrów pokonuje w pięć i pół godziny. Planowe docieranie nie jest jednak w Serbii mile widziane.
Na torze siódmym czeka już genialne dziecko fabryki w Rydze, elektryczny zespół trakcyjny serii 412, dokładnie taki sam, jak obsługujące połączenia aglomeracyjne BG Voz. Warto jednak odnotować, że jest zamazany graffiti w cokolwiek mniejszym stopniu, więc przez szyby (raczej nie myte w ciągu 30 lat eksploatacji jednostki) co nieco jednak widać. Jeżeli ktoś zdecyduje się skorzystać z toalety, zobaczy też podkłady i tłuczeń, gdyż wc to po prostu dziura w podłodze.
Jestem w dobrej formie, w czym niemała zasługa gorącego burka z serem, popitego jogurtem, przypominającego najsmaczniejsze chwile Sarajewa. Przed odjazdem przeglądam świeżo zakupiony sieciowy rozkład jazdy Kolei Serbskich, czyli Red voznje. Na okładce widnieje zdjęcie jednego z 21 Flirtów zakupionych przez ŽS. Produkowanego dla Serbii Flirta obejrzałem we wrześniu ubiegłego roku w Berlinie na targach kolejowych Innotrans. Nowe elektryczne zespoły trakcyjne to jeden z elementów modernizacji kolei w tym kraju, zakupiono także rosyjskie spalinowe jednostki produkcji Metrowagonmasz, fabryki znanej choćby z najstarszych wagonów warszawskiego metra. Był to pierwszy od 30 lat zakup nowych pojazdów przeznaczonych na serbskie tory.
W programie modernizacji serbskiej kolei to właśnie Rosja, tradycyjnie z Serbią zaprzyjaźniona, odgrywa istotną rolę. W samym centrum Belgradu można zobaczyć wielki plakat reklamujący współpracę Kolei Rosyjskich (RŻD) z serbskimi. Właśnie z Rosją podpisano niedawno umowę na modernizację linii Belgrad – Budapeszt.
Niemałym osiągnięciem w kraju, w którym jest kilkadziesiąt pociągów na krzyż (nie licząc miejskich BG Voz) jest publikacja książkowego rozkładu na niemal dwustu stronach. ŽS zastosowały wiele sztuczek, by osiągnąć ten efekt, niektóre z nich to:
- duża czcionka;
- podział tabel na kilka stron (trasa, która w rozkładzie węgierskim zmieściłaby się na jednej stronie, tu zajmuje sześć);
- bardzo rozwlekła prezentacja pociągów międzynarodowych z przesiadkami w kierunku każdego zakątka Europy;
- zamieszczenie pociągów, które „czasowo nie kursują” i raczej nigdy nie zaczną;
- publikacja tabel dotyczących tras, na których wszelki ruch ustał dawno temu;
- dołączenie tabel z trasami w Kosowie (polityka, wiadomo);
- schematy węzłów i układów torów na większych stacjach, co jest akurat bardzo przydatne, a przez inne koleje często pomijane.
W końcu pociąg rusza powoli i dostojnie. Ze stacji Belgrad wyjeżdżamy z prędkością 10 km/h, by potem przyspieszyć do 20-30 km/h. Początkowy odcinek biegnie wzdłuż trasy linii tramwajowej 3. Za stacją Topčider na torach dodatkowych stoją dziesiątki wraków wagonów pasażerskich i towarowych.
W Resnik odgałęzia się linia do Požegi, Užic i dalej do Czarnogóry, w momencie mojej podróży po Serbii nieprzejezdna. Usuwanie bardzo poważnych zniszczeń spowodowanych przez ubiegłoroczną powódź zakończono dopiero w marcu tego roku. Mój pociąg trochę przyspiesza, później znów nie przekracza 30 km/h. Na niektórych odcinkach rozkład jazdy nie uwzględnia tragicznego stanu infrastruktury i przewiduje prędkość znacznie wyższą od rzeczywistej, więc już w Mladenovacu opóźnienie wynosi 20 minut. W Kusadaku, gdzie wyprzedza nas pociąg pospieszny do Skopje wzrasta do pół godziny. Dalej tory są już po remoncie i wreszcie zaczynamy jechać szybciej, od Velikej Plany linia jest już dwutorowa.
Robi się znacznie luźniej. Wielu pasażerów to wracający z Belgradu po nocnej zmianie pracownicy. Na krótkich odcinkach jeżdżą teraz miejscowi i to oni są głównym źródłem dochodu, ale nie Kolei Serbskich bynajmniej, lecz wyłącznie jej pracowników. Nowy konduktor pojawia się za Jagodiną i potem gorliwie wypatruje dosiadających. Młody chłopak ostentacyjnie wręcza 20-dinarowy banknot (70 groszy!), biletu oczywiście nie dostaje.
Za Jagodiną trwa przebudowa linii połączona z korektą jej przebiegu. Do Niszu docieram pół godziny po czasie, czyli jak na tutejsze warunki całkiem nieźle.