Nie należy dać się zmylić. Gdy turysta z dalekiej północy (no, powiedzmy nie aż tak dalekiej) w pierwszym dniu lutego znajdzie się w nadadriatyckim mieście, to nie pałac Dioklecjana, jakkolwiek wspaniały, jest najważniejszy. Najważniejsze są palmy. Wystarczy wyjść z dworca, przejść kilkaset metrów, by znaleźć się w innym świecie. Będąca miejskim deptakiem Riva jest pełna tych drzew.
Riva biegnie wzdłuż murów Pałacu Dioklecjana, a jej oficjalna nazwa to Obala Hrvatskog narodnog preporoda, czyli chorwackiego odrodzenia narodowego, ruchu polityczno-społecznego z pierwszej połowy XIX wieku. Elegancka promenada uzyskała zbliżony do dzisiejszego kształt mniej więcej w tym okresie, podczas krótkim rządów napoleońskiego marszałka Marmonta.
Drugą ważną rzeczą na początku lutego w Splicie jest umiejętność przewidywania, kiedy widowiskowe błyskawice w towarzystwie melodyjnych, odległych pomruków przekształcą się w groźną nawałnicę. Tego talentu niestety mi zabrakło, Rivę poznawałem więc od najbardziej mokrej strony. Sam deptak nie jest długi i nie odstaje od wielu podobnych w nadmorskich miastach, co oznacza, że nie brak przy nim wielu kawiarni i cukierni. Gdy burza się kończy i udaje mi się mniej więcej wyschnąć decyduję się na wielkie lody, uśmiechnięty od ucha do ucha sprzedawca wypytuje o pochodzenia klientów i do każdego zwraca się chociaż kilkoma słowami w ich ojczystym języku.
Gdy zapada zmrok i zapalają się latarnie promenada robi się wyjątkowo malownicza. Wystraszeni burzą goście, których o tej porze roku i tak nie ma zbyt wielu, chowają się w hotelach, można więc pospacerować wśród palm. Rzadko kiedy panuje tu taki spokój. Riva to centrum miejskiego życia, tędy przechodzą karnawałowe pochody i polityczne demonstracje, odbywają się imprezy kulturalne a sportowcy świętują sukcesy i spotykają się z mieszkańcami.
Spędzam w Splicie noc, następnego poranka świeci słońce, po ulewie nie ma śladu, więc oprócz zwiedzania najstarszej części miasta (o czym później) decyduję się na spacer wzdłuż morza. Słońce nie jest tu dla nikogo ciekawostką wartą odnotowania, ma bowiem zwyczaj świecić przez 2800 godzin rocznie, czyli średnio przez siedem i pół godziny dziennie. Niektórzy twierdzą, że raz na trzydzieści lat pada tu śnieg, którego jeden milimetr paraliżuje całkowicie transport.
Z Rivy idę na zachód wzdłuż portu jachtowego, gdzie w bulwar wmurowane są płyty z nazwiskami olimpijczyków. Bardzo wielu chorwackich sportowców przyszło na świat właśnie w Splicie, który niektórzy mieszkańcy nazywają „najbardziej sportowym miastem świata”. Później kamienna ścieżka prowadzi wzdłuż brzegu. Robi się bardzo ciepło, niebo jest błękitne, cicho szumi spokojne morze. Nie jest to do końca to, z czym luty zwykł mi się kojarzyć, niemniej dysonans poznawczy ma w tym wypadku same dobre strony. Po co właściwie stąd wyjeżdżać?
Im dalej od Rivy tym robi się bardziej pusto. Nie ma już spacerowiczów wyprowadzających psy, na kamieniach wylegują się za to nieniepokojone przez nikogo koty. W brzeg wcinają się dwie niewielkie zatoczki Zvončac i Ježinac.
Spacer wzdłuż morza przedłużam tak bardzo, że nie starcza już czasu na wędrówkę po parku na wzgórzu Marjan, mającym trzy i pół kilometra długości. Zalesianie wzgórza rozpoczęto dopiero w połowie XIX wieku, a w 1903 roku powołano Stowarzyszenie Marjan, którego zadaniem jest dbałość o zielone tereny zwane płucami miasta.