Gdy byłem po raz pierwszy kilka lat temu w Wilnie miasto nie zrobiło na mnie najlepszego wrażenia. Może było to spowodowane zwiedzaniem w jednym ciągu całej Pribaltiki (choć zwykle tak się przecież robi), może fascynacją Rygą, która okazała się zdecydowanie najciekawsza. Dość, że Wilno wydało mi się prowincjonalnym miastem, w którym poza kościołami niewiele jest do oglądania. Nie trafiał też do mnie powszechnie komplementowany klimat grodu nad Wilią. Stąd cel kolejnego podejścia był jasny: Polubić Wilno.
Trudno o lepszy moment na taką misję niż senne popołudnie i wieczór końca lata – turystów już niezbyt wielu, a w pomarańczowym słońcu wszystko wygląda przyjemniej. Do odjazdu autobusu mam kilka godzin, spieszyć się nigdzie nie muszę, trasę wzdłuż zabytków znam, mogę więc spokojnie wędrować wyszukując najprzyjemniejsze widoki do zapamiętania.
Z dworca idę więc do Ostrej Bramy, a dalej przez Stare Miasto na północ. Barokowy kościół św. Kazimierza przy placu Ratuszowym jest jeszcze otwarty, wchodzę więc do środka. Panuje tu cisza i spokój, trudno o lepsze miejsce do refleksji. Cofam się jeszcze do bardzo zniszczonej cerkwi unickiej św. Trójcy, będącej częścią zespołu klasztornego Bazylianów. Południowe skrzydło klasztoru mieściło już latach dwudziestych XIX wieku więzienie, w którym przetrzymywano Adama Mickiewicza. Poeta tu właśnie umieścił akcję III części „Dziadów”.
Słońce jest już coraz niżej, gdy przez most na Wilence przechodzę na Zarzecze. Pierwszy punkt konstytucji wolnej republiki artystów głosi, że „Każdy ma prawo żyć nad Wilenką, a Wilenka ma prawo przepływać obok każdego”. Nieśmiało liczę więc, że ten inny świat i mnie na chwilę przygarnie. Stojący na wysokim cokole Anioł Zarzecza nie sprawia wrażenia, jakby miał coś przeciwko, wędruję więc powoli uliczkami jedynego chyba miejsca na świecie, gdzie anioły z trąbąmi pilnują wstępu do malowniczych ruder. Zarzecze wciąż jest takie – dawne zapomniane przedmieście, które w latach osiemdziesiątych XX wieku wybrali sobie nie tylko artyści, ale wszyscy, którzy do zasad funkcjonowania dzisiejszego świata nie mogą lub nie chcą się dostosować. I dziś dzielnica chętnie ich ugości.
To jest chyba ten moment, w którym zaczynam czuć do tego miasta sympatię. Uroczo prześmiewcza wobec światowego zadęcia konstytucja republiki, licząca 38 artykułów, pozwala spojrzeć z ironią na siebie i wszystko wokół. Czy jakakolwiek inna ustawa zasadnicza oferuje obywatelom prawo do dachu z dachówek? Przetłumaczony na kilka języków dokument pozostawia alternatywę:
6. Człowiek ma prawo kochać.
7. Człowiek ma prawo być niekochany, ale niekoniecznie.
16. Człowiek ma prawo do szczęścia.
17. Człowiek ma prawo do nieszczęścia.
23. Człowiek ma prawo rozumieć.
24. Człowiek ma prawo niczego nie rozumieć.
Niektóre z praw są szczególnie przydatne, a trudno osiągalne gdziekolwiek indziej:
4. Człowiek ma prawo do błędów.
8. Człowiek ma prawo być nieznany i niewybitny.
9. Człowiek ma prawo do lenistwa i nicnierobienia.
14. Człowiek ma prawo czasami nie wiedzieć, czy ma obowiązki.
34. Człowiek ma prawo być niezrozumianym.
Szczególnie ciekawy wydaje się punkt trzeci:
3. Człowiek ma prawo umrzeć, ale nie jest to jego obowiązkiem.
Jak mówił Woody Allen: „Postanowiłem żyć wiecznie. Jak dotąd idzie mi świetnie” oraz „Bardzo łatwo jest żyć wiecznie. Wystarczy nie umierać”.
Niechętnie opuszczam Zarzecze i powoli udaję się w stronę Zamku i Katedry. Robi się ciemno, gdy wchodzę na Górę Zamkową. Jest to doskonały punkt widokowy, w dole płynie Wilia, za nią rozciągają się osiedla, z drugiej strony widać zabytki Starego Miasta. O zmroku jest to szczególnie przyjemne miejsce.
Na koniec idę jeszcze na Antokol do ronda przed kościołem św. Piotra i Pawła, w drodze powrotnej zaglądam na Prospekt Giedymina, by potem Pylimo gatvė udać się do dworca autobusowego, skąd pełnym autobusem wyruszam w drogę powrotną.
Jednodniowy pobyt na Litwie to dla mnie też okazja do pożegnania z Litami. Już w styczniu 2015 roku Litwa jako ostatnie z państw bałtyckich znajdzie się w strefie Euro. Zachowuję więc na pamiątkę kilka monet.
Najwygodniejszy autobus jest z definicji gorszy od najgorszego pociągu i Scanie Irizar Simple Expressu nie są tu wyjątkiem, choć uważane są za jedne z bardziej komfortowych autobusów dalekobieżnych. Miejsca na nogi jest rzeczywiście więcej niż w innych pojazdach, jak na moje potrzeby wciąż jednak zdecydowanie za mało. Toaleta wielkości domowej lodówki też nie jest bynajmniej pomieszczeniem wygodnym.
Efekt jest taki, że nocne podróże autobusem są dla mnie zwykle koszmarem, wiercę się przez cały czas i rzadko udaje mi się zasnąć. Simple Express próbuje zrekompensować niewygodę umieszczając tablet na oparciu poprzedniego siedzenia. Dzięki temu pasażerowie mogą oddać się słuchaniu muzyki, oglądaniu filmów lub rozwiązywaniu sudoku zamiast myśleć o katuszach, które przeżywają ich nogi. Mimo nieprzespanej poprzedniej nocy, gdy wyruszam z Wilna w kierunku Warszawy sen nie przychodzi. Decyduję się więc na przypomnienie sobie „Czarnego łabędzia” z oscarową rolą Natalie Portman. Może powoduje to mały ekran, może ciemna noc i powoli ogarniająca mnie w końcu senność, ale przemiana Niny z łagodnej Odetty w groźną Odylię sprawia większe wrażenie niż wcześniej.
Drzemać zaczynam dopiero w okolicach Łomży. Śni mi się, że jadę nocnym autobusem, który mija Łomżę. Powtarzająca się niczym dzień świstaka Łomża znika dopiero, gdy w Markach otwieram oczy. Chwilę później autobus przekracza granice Warszawy, by przed 5.30 dowieźć mnie na aleję Jana Pawła II przed Dworzec Centralny.