Pociąg „Joannita” prowadzony jest parowozem Ol49-69, które ciągnie pięć zabytkowych wagonów.
W Świebodzinie z pociągu przez chwilę widać głośną na całą Polskę monumentalną figurę Chrystusa Króla Wszechświata. Pomnik jest wciąż chyba największy na świecie – ma 33 metry wysokości, a trzy metry liczy pozłacana korona. Łącznie z kopcem pełna wysokość to 52 metry. Siedzący blisko mnie pasażerowie zastanawiają się, ilu ludziom można byłoby pomóc zamiast stawiać megalomański pomnik ego proboszcza. Nie jestem zwykle zwolennikiem tezy, żeby niczego nie budować ani nie organizować, dopóki dzieci głodują, ale w tym wypadku nie sposób nie przyznać im racji. Figura ma nawet własną stronę internetową, utrzymaną w błękitno-białej kolorystyce. Żeby było jeszcze ciekawiej, władze 20-tysięcznego Świebodzina zapragnęły ustanowić Chrystusa patronem miasta, ale chyba jak dotąd nic z tego nie wyszło.
W Toporowie ma miejsce zmiana czoła, a oczekiwanie na odjazd pasażerom umila orkiestra. W końcu pociąg odbija od magistrali i z krótkim postojem w Gronowie dociera do Łagowa. Tu odbywa się wodowanie parowozu, natomiast pasażerowie prowadzeni przez obsługę wędrują... pod wiadukt na ulicy Mostowej. Większość ludzi chyba nie bardzo wie, czemu owa wycieczka służy i szybko oddala się w stronę miasteczka. Sam ceglany wiadukt wybudowany w 1906 roku jest jednak imponujący i będąc w Łagowie z pewnością warto sfotografować na nim pociąg, który dociera po dłuższej chwili.
Przed 1932 rokiem Łagów był najmniejszym miastem Marchii Brandenburskiej, dziś jest tylko wsią mającą 1700 stałych mieszkańców. Oferuje dwa tysiące miejsc noclegowych dla turystów, więc latem jest tu dość gwarno. Otoczone Łagowsko-Sulęcińskim Parkiem Krajobrazowym miasteczko jest pięknie położone, znajduje się pomiędzy Jeziorem Łagowskim a Trześniowskim, woda w obu ma kolor turkusowy.
W 1347 roku margrabia Brandenburski oddał Łagów w zastaw za 400 grzywien srebra. Od tego momentu przez 463 lata miasteczko znajdowało się w rękach zakonu Joannitów, którzy wznieśli tu zamek i ustanowili siedzibę komandorii. Sam zamek pełni dziś funkcję hotelu. Warto wejść na 35-metrową wieżę zamkową, z której rozciąga się widok na oba jeziora i otaczające Łagów lasy. Przy wejściu do zamku przez lata znajdował się specyficzny tester cnoty. Wywiezione w latach pięćdziesiątych kamienne lwy miały ponoć ryczeć, gdy z zamku wychodziła dziewica. Nie ryknęły jednak nigdy. Sprawa jest szczególnie ciekawa, jeśli weźmie się pod uwagę, że zamek był siedzibą zakonników, którzy z płcią piękną nie powinni chyba mieć wiele wspólnego. A skoro już mieli (a mieli, czego można się dowiedzieć z poetyckiej ulotki, która zasługuje na oddzielny wpis), to może lepiej byłoby testować damy wchodzące zamiast wychodzących, wtedy lwy mogłyby się wykazać...
Ciekawy jest układ przestrzenny miasteczka, będącego de facto jedną ulicą położoną na przesmyku między jeziorami. Od wschodu prowadzi do niego gotycka Brama Polska, od zachodu szachulcowa Brama Marchijska. W łagowskim amfiteatrze na początku lipca odbywają się pokazy w ramach festiwalu Lubuskie Lato Filmowe. Nad Jeziorem Łagowskim znajduje się niewielka miejska plaża.
Na trochę przerywam zwiedzanie Łagowa, by przejechać kolejne pięć kilometrów linii kolejowej do Sieniawy Lubuskiej. Przejazd w jedną stronę trwa kilkanaście minut, pociąg przejeżdża koło wsi Łagówek i kończy bieg na stacji w Sieniawie. Znajduje się tu niewielka kopalnia węgla brunatnego, obecnie prowadząca wydobycie metodą odkrywkową. Podczas zmiany czoła parowóz wjeżdża na tor, którego nie widać wśród traw – „Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi...”. Po krótkim postoju pociąg wraca do Łagowa, gdzie pozostały czas spędzam na spacerze wzdłuż jeziora.