Zasadniczo jestem nielotem. Poznawanie świata z ziemi przemawia do mnie znacznie bardziej. Poza tym pociąg jest mniej problematyczny od samolotu – nie trzeba przechodzić kontroli bezpieczeństwa (czasem trzeba, ale w Europie rzadko gdzie), stresować się wielkością i zawartością dozwolonego bagażu, pociągi też rzadko spadają z dużych wysokości. Samolotem leciałem więc dotąd tylko kilka razy i to już dość dawno temu. Miało się to zmienić już dawno, ale zawsze albo pojawiały się łatwiej dostępne cele podróży, albo też konieczna okazywała się rezygnacja z wyjazdu już na etapie planowania. Niestety nie da się dostać z Warszawy do Sztokholmu pociągiem za 59 zł w kilka godzin, przyszedł więc czas wkroczyć na nowe, podniebne szlaki.
Samego latania się raczej nie bałem, tym bardziej, że – jak dawno zauważyli mądrzy ludzie – to spadanie jest znacznie bardziej nieprzyjemne. Martwiłem się raczej kwestiami organizacyjno-logistycznymi. Gdy więc szedłem przed czwartą nad ranem (oczywiście za wcześnie) przez głęboko uśpione pod koniec nocy warszawskie Pole Mokotowskie w kierunku autobusu nocnego nurtowały mnie następujące kwestie:
1) Dlaczego nie zostanę wpuszczony na pokład?
2) Czy mój starannie zmierzony plecak nie okaże się za duży na duży bagaż podręczny i czy zmieści się tam, gdzie musi się zmieścić?
3) Czy równie starannie zapakowane w przezroczystą kosmetyczkę przybory nie naruszą któregoś z przepisów?
4) Czy pasta do zębów (75 ml) nie okaże się zagrożeniem dla światowego bezpieczeństwa?
5) Czy oprócz karty pokładowej wydrukowanej z Internetu powinienem mieć jeszcze jakiś bilet, a jeżeli tak, to skąd się go bierze?
6) Jaki zasięg mają rosyjskie rakiety, na wypadek gdyby niezaprawieni w ich używaniu donieccy separatyści coś źle wycelowali?
7) Czy Szwedzi zarażeni wirusem Ebola wracają do domu z Liberii i Sierra Leone z przesiadką w Warszawie na tanie linie?
8) Czy człowiek skrybiący tego rodzaju bzdury w poczekalni na lotnisku nie zostanie uznany za terrorystę?
9) Czy...
Żadne z powyższych zagrożeń oczywiście się nie sprawdziło. Kontrola bezpieczeństwa trwała trzy sekundy, a potem i ja i plecak zmieściliśmy się na swoich miejscach (on bez problemu, moje nogi już niekoniecznie). Później już wszystko przebiegało prawie według planu: powoli ruszamy, kołujemy, wjeżdżamy na pas startowy, przyspieszamy, zwalniamy, zjeżdżamy z pasa startowego, stajemy.
Okazuje się, że podczas kołowania do silnika wpadł ptak. Kapitan grozi dwugodzinnym opóźnieniem, ale mechanicy uwijają się szybciej i startujemy godzinę po czasie. Nikt nie informuje o losach ptaka, ale czarne worki z którymi obsługa naziemna chodzi wokół samolotu nie pozostawiają większych nadziei.
Pierwszy raz, lub prawie pierwszy, jeżeli już się kiedyś dawno leciało, musi być ciekawy. Oglądam przez okno coraz mniejszą Warszawę i rozpoznaję znajome obiekty: Elektrociepłownia Siekierki, malutki Dworzec Centralny, Trasa Toruńska, Most Północny. Jest jeszcze Zalew Zegrzyński i chwilę później nie widać już zupełnie nic. Potem pod samolotem pojawia się wielkie białe pole chmur, jakbyśmy lecieli nad śnieżną pustynią. Podczas zniżania się widzę przez chwilę bałtyckie wysepki, następnie pola i chwilę potem samolot ląduje na lotnisku Skavsta.
Są dwa podstawowe sposoby dostania się z położonego sto kilometrów na południowy-zachód od Sztokholmu lotniska do stolicy. Pierwszy to bezpośredni Autobus Latającej Sarny (chyba że Flygbussarna znaczy jednak co innego), drugim jest pociąg z pobliskiego miasta Nyköping. Zdecydowana większość pasażerów wybiera pierwszy sposób, co jest już wystarczającym argumentem, żebym wybrał drugi. W kasie na lotnisku kupuję więc bilet na lokalną linię 515 (26 SEK czyli ok. 12 zł), którą w kilkanaście minut docieram do dworca autobusowego w Nyköping.
Dokładniejsze zwiedzanie tego ciekawego miasta zostawiam sobie na dzień powrotu, teraz odbywam tylko krótki spacer. Na dworcu kolejowym nie ma kasy biletowej, jest wyłącznie automat przyjmujący tylko karty. Kupuję w nim bilet (143 SEK, ok. 65 zł) i piętrowym trójczłonowym elektrycznym zespołem trakcyjnym serii X40 jadę do Sztokholmu. Koleje Szwedzkie kupiły łącznie 43 takie jednostki, 27 trójczłonowych i 16 dwuczłonowych. Trasa przebiega przez Vagnhärad i Södertälje. Szczególnie ciekawy jest przejazd przez to drugie miasto, ze względu na wysoki most kolejowy i rozciągające się z niego widoki.